Translate

poniedziałek, 24 lutego 2014

Zwycięskie powroty Vee i Rafy oraz championi z drugiego szeregu

Kolejny tydzień zmagań na światowych kortach mamy już za sobą. Tenisistki i tenisiści rywalizowali na czterech kontynentach: w Europie - Marsylii, Azji - Dubaju, Ameryce Północnej - Delray Beach i Ameryce Południowej - Rio de Janeiro. Oczywiście nie trudno zgadnąć które miasto z tego towarzystwa gościło najwięcej tenisowych sław. Tak jest - to Dubaj - w tym magicznym azjatyckim mieście zagrała niemal cała czołówka kobiecego rankingu na czele z największą gwiazdą, Sereną Williams. Jednak to nie 32-letnia Amerykanka lśniła na dubajskich kortach, a jej ... starsza siostra Venus. Popularna Vee, choć nie pokonała żadnej tenisistki z Top 10, rozegrała fantastyczne zawody i zasłużenie zgarnęła swój 45. tytuł w karierze. Była numer jeden klasyfikacji WTA w Dubaju grała jak za dawnych dobrych lat, gdy święciła największe triumfy. W drodze do finału nie straciła seta, a pokonała m.in. dwie byłe liderki - Anę Ivanovic i Caroline Wozniacki. W decydującym spotkaniu rozbiła wręcz półfinałową pogrmoczynię swojej siostry Alize Cornet, oddając jej tylko trzy gemy. Zdaje się, że Venus po olbrzymich problemach ze zdowiem wraca do wysokiej dyspozycji. To dla niej drugi finał w tym sezonie i coś mi się wydaje, że nie ostatni. Amerykanka pokazuje, że co niektórzy chyba zbyt wcześnie postawili na niej krzyżyk. Szkoda tylko, że nie udało się zobaczyć kolejnego siostrzanego pojedynku, ale tym razem zawiodła Serena... Zawiodły też inne faworytki dubajskiego turnieju. Ubiegłoroczna triumfatorka Petra Kvitova, która wciąż szuka swojej formy, przegrała już pierwsze spotkanie. Meczu nie wygrały też rozstawiona z dwójką Agnieszka Radwańska, czwórką - Sara Errani, szóstką - Angelique Kerber i siódemką - Simona Halep, choć w przypadku tej ostatniej to raczej nieduże zaskoczenie. Rumunka przyleciała do Dubaju prosto z Doha, gdzie wywalczyła siódmy tytuł w karierze. Nic więc dziwnego, że nie zdołała zregenerować się przed kolejnym turniejem. Oprócz Agnieszki Radwańskiej swoich sił w singlu próbowała też Marta Domachowska - oczywiście w kwalifikacjach, do których otrzymała dziką kartę. Niestety w pierwszej rundzie nie dała rady Camili Giorgi, co oznacza kolejny nieudany powrót Polki do rozgrywek WTA... 
W rywalizacji deblowej, podobnie jak w singlu, szereg niespodziewanych wyników. Już pierwszym zaskoczeniem był start sióstr Williams, które razem grają głównie tylko podczas turniejów wielkoszlemowych i igrzysk olimpijskich. Amerykanki swój udział w zmaganiach deblowych zakończyły jednak bardzo szybko, nie sprostały rozstawionym z dwójką Rosjankom Ekaterinie Makarovej i Elenie Vesninie, które zresztą też wiele nie zwojowały. Podobnie jak Sara Errani i Roberta Vinci odpadły w ćwierćfinale. Turniej wygrał rosyjsko-australijski duet Alla Kudryavtseva/Anastasia Rodionova. W grze podwójnej mieliśmy też polski akcent. Alicja Rosolska w parze z Anną-Leną Groenefeld dotarły do ćwierćfinału, w którym przegrały z Flavią Pennettą i Samanthą Stosur.

Po drugiej stronie kuli ziemskiej - w Rio de Janeiro - odbywał się drugi w tym tygodniu turniej WTA, który jednak różnił się od tego w Dubaju niemal pod każdym względem. Rio Open to turniej rozgrywany po raz pierwszy w historii, a rywalizacja zarówno w żeńskim, jak i męskim wydaniu toczyła się na kortach ziemnych. Turniej Pań miał znacznie niższą rangę, a więc i mniejsze gratyfikacje pieniężne i punktowe, a co za tym idzie słabszą obsadę. Do Brazylii nie przyjechała żadna tenisistka z czołowej trzydziestki rankingu WTA. Najwyżej rozstawioną była 34. na świecie Klara Zakopalova. Czeszka nie miałą najmniejszych problemów z awansem do finału turnieju. Po drodze niemal kosiła wszystkie rywalki, a jedną z jej ofiar - w ćwierćfinale - była Katarzyna Piter. W decydującym spotkaniu Zakopalova zmierzyła się z turniejową piątką Japonką Kurumi Narą, dla której był to pierwszy w karierze finał w głównym cyklu WTA. Ale Azjatka doskonale poradziła sobie z debiutancką tremą, ograła faworyzowaną rywalkę i zapisała się w historii turnieju jako jego pierwsza triumfatorka. Czeszka nie ma szczęścia (albo zimnej głowy) do rozstrzygania pojedynków finałowych. Na czternaście takich spotkań do tej pory wygrała ledwie dwa, choć lata świetlne temu (2005 rok w 's-Hertogenbosch i Portorożu).
W Rio nie wiodło się też pozostałym faworytkom. Na pierwszej rundzie swój udział zakończyło aż pięć z ośmiu rozstawionych tenisistek, a wśród nich mistrzyni Roland Garros 2010 Francesca Schiavone (nr 2). Z bardzo dobrej strony pokazały się natomiast włoska kwalifikantka Nastassja Burnett oraz - ku uciesze miejscowych kibiców - Brazylijka Teliana Pereira. Obie dotarły aż do półfinałów, co z pewnością jest ich życiowym osiągnięciem. W Brazylii oprócz Kasi Piter o punkty walczyła też Paula Kania. Niestety bez powodzenia. Nasza reprezentantka dość niespodziewanie przegrała już pierwszy mecz w kwalifikacjach z szerzej nieznaną tenisowemu światu Brazylijką Gabrielą Ce.
W grze podwójnej także nie wiodło się faworytkom. W półfinałach z rozstawionych duetów znalazły się jedynie Czeszki Klara Zakopalova i Barbora Zahlavova Strycova (nr 1), ale i one więcej już nie osiągnęły. Po tytuł sięgnęły ich pogromczynie Irina-Camelia Begu i Maria Irigoyen. Polki - Katarzyna Piter i Paula Kania (obie z zagranicznymi partnerkami) odpadły odpowiednio w pierwszej rundzie i w ćwierćfinale.



       Źródło: supersport.com/sport.interia.pl/the-slice.com/atpworldtour.com/eprahaar.in


Rywalizacja tenisistów skupiła się na trzech miastach - Rio de Janeiro, Delray Beach i Marsylii. Największą rangę miał turniej w Brazylii, do którego organizatorzy ściągnęli samego Rafaela Nadala. Hiszpan nie znalazł pogromcy w pierwszym swoim występie od czasu Australian Open, choć w półfinale był w dużych opałach - w spotkaniu z rodakiem Pablo Andujarem musiał bronić dwóch piłek meczowych. W decydującym spotkaniu przeciwko Alexandrowi Dolgopolov takich emocji już nie było, Nadal wygrał w dwóch setach i pewnie sięgnął po swój 62. tytuł w karierze, dzięki czemu zrównał się w ilości zdobytych trofeów z Argentyńczykiem Guillermo Vilasem. Mimo zwycięstwa faworyta na uwagę zasługuje też postawa w całym turnieju Dolgopolova. Ukrainiec w drodze do finału w pokonanym polu zostawił bardzo groźnych na mączce Nicolasa Almagro (5), Fabia Fogniniego (3) oraz Davida Ferrera (2).
W turnieju gry podwójnej najlepszy okazał się kolumbijski duet Juan Sebastian Cabal/Robert Farah, który w finale wygrał z Hiszpanem Davidem Marrero i Brazylijczykiem Marcelo Melo (2). To dopiero pierwszy skalp tej pary w rozgrywkach ATP World Tour, choć w pełni zasłużony. W ćwierćfinale Kolumbijczycy wyeliminowali bowiem rozstawionych z trójką Hiszpanów Marcela Granollersa i Marca Lopeza, a w półfinale debel numer 1. Alexandra Peyę i Bruno Soaresa. Polacy w Rio nie startowali.


Drugim turniejem rozgrywanym za oceanem był turniej w Delray Beach. W ubiegłym sezonie główne trofeum wywalczył tu Ernests Gulbis, ale w tym roku Łotysz na Florydzie się już nie pojawił. Ambitne plany podboju Delray Beach miało trzech tenisitów z Top 20: najwyżej rozstawiony Tommy Haas, faworyt gospodarzy John Isner (2) i świeżo upieczony mistrz z Memphis Kei Nishikori (3). Ale na planach się skończyło, bo Niemiec i Japończyk pożegnali się z turniejem już w drugiej rundzie. Amerykanin dotarł co prawda do półfinału, ale po drodze męczył się z dużo niżej notowanymi rywalami. W półfinale Isner trafił na rewelacyjnie spisującego się w ostatnich tygodniach Marina Cilica i marzenia o kolejnym triumfie na własnej ziemii musiał odłożyć na później. W finale Cilic zmierzył się z południowoafrykańskim wielkoludem Kevinem Andersonem. Po morderczym ponad trzygodzinnym maratonie lepszy okazał się Chorwat, zdobywając tym samym jedenasty tytuł w karierze. 
W rywalizacji gry podwójnej bez historii. Niepodzielnie rządzili tu bracia Bryan'owie, którzy w całym turnieju stracili łącznie ... 12 gemów(!). Triumf w Delray Beach to ich 94. mistrzowski tytuł i jak zapowiadają: "100 tytułów to nasz kolejny wielki cel". Amerykańscy bliźniacy mieli też trochę szczęścia - swój mecz otwarcia sensacyjnie przegrali Eric Butorac i Raven Klaasen (prawdę mówiąc nawet nie kojarzę ich pogromców), którzy w tym sezonie mają patent na utytułowanych bliźniaków. Gdyby finaliści Australian Open dotarli do finału różnie mogłoby się to skończyć ... Na Florydzie miał grać też Tomasz Bednarek w parze z Ivo Karlovicem, ale z powodu bólów brzucha Polaka para wycofała się z rywalizacji jeszcze przed pierwszym meczem.

Zza occeanu przenosimy się do Europy, a konkretnie do Marsylii, gdzie odbywał się trzeci w tym tygodniu turniej ATP World Tour. Największymi gwiazdami w marsylskiej hali byli gospodarze - Richard Gasquet i Jo-Wilfried Tsonga, czyli przedstawiciele czołowej dziesiątki rankingu. Ten drugi przyjechał tu, aby bronić ubiegłorocznego tytułu. I prawie by mu się to udało gdyby nie Ernests Gulbis ... Łotysz rozegrał fantastyczny turniej, jedynego seta i jedynego gema przy własnym podaniu stracił w drugiej rundzie z Hiszpanem Bautistą Agut. W półfinale bez problemów wyeliminował Gasqueta, a w finale rozprawił się właśnie z Tsongą. Gulbis imponuje skutecznością w decydujących pojedynkach. Finał w Marsylii był jego piątym w karierze i piątym zwycięskim. 
Dużo więcej emocji przyniósł finał gry podwójnej, w którym repreznetanci gospodarzy Julien Benneteau/Edouard Roger-Vasselin (2) mierzyli się z australijsko-brytyjską parą Paul Hanley/Jonathan Marray. Wygrali ci pierwsi, choć najpierw musieli obronić aż sześć piłek meczowych. To pierwszy wspólny tytuł Francuzów. W Marsylii występował też Mateusz Kowalczyk, a jego partnerem był Henri Kontinen. Polsko-fińska para przegrała w ćwierćfinale z późniejszymi triumfatorami. 



Wyniki turniejów WTA i ATP (17-23 luty):

DUBAJ
Venus Williams - Alize Cornet 6:3, 6:0
A.Kudryavtseva/A.Rodionova - R.Kops-Jones/A.Spears 6:2, 5:7, 10-8

RIO DE JANEIRO
Kurumi Nara [5] - Klara Zakopalova [1] 6:1, 4:6, 6:1
I.Begu/M.Irigoyen - J.Larsson/C.Scheepers 6:2, 6:0
Rafael Nadal [1] - Alexandr Dolgopolov 6:3, 7:6(3)
J.S.Cabal/R.Farah - D.Marrero/M.Melo [2] 6:4, 6:2

DELRAY BEACH
Marin Cilic [7] - Kevin Anderson [4] 7:6(6), 6:7(7), 6:4
B.Bryan/M.Bryan [1] - F.Cermak/M.Elgin 6:2, 6:3

MARSYLIA
Ernests Gulbis [3] - Jo-Wilfried Tsonga [2] 7:6(5), 6:4
J.Benneteau/E.Roger-Vasselin [2] - P.Hanley/J.Marray 4:6, 7:6(6), 13-11


Wyniki Polaków:

Mężczyźni
Debel:
ćwierćfinał Marsylia:  J.Benneteau/E.Roger-Vasselin [2] - H.Kontinen/M.Kowalczyk  6:4, 6:4
I runda Delray Beach: R.Harrison/J.Sock - T.Bednarek/I.Karlovic WO

Kobiety
Singiel:
ćwierćfinał Rio de Janeiro: Klara Zakopalova [1] - Katarzyna Piter 6:4, 6:0
II runda Dubaj: Flavia Pennetta - Agnieszka Radwańska [2] 6:4, 6:1
I runda kwalifikacji: Camila Giorgi - Marta Domachowska [WC] 7:6(7), 6:1
I runda kwalifikacji Rio de Janeiro: Gabriela Ce [WC] - Paula Kania [12] 6:3, 2:6, 7:5
Debel:
ćwierćfinał Dubaj: F.Pennetta/S.Stosur - A.-L.Groenefeld/A.Rosolska 6:3, 7:5
ćwierćfinał Rio de Janeiro: L.Dominguez Lino/M.Duque Marino - P.Kania/V.Solovyeva 6:4, 3:6, 10-4
I runda Rio de Janeiro:  L.Dominguez Lino/M.Duque Marino - I.Buryachok/K.Piter [4] 3:6, 6:1, 10-8 




 

poniedziałek, 10 lutego 2014

Trójka Fabia i mało gościnni gospodarze

Po tygodniowej przerwie spowodowanej rozgrywkami w Pucharze Davisa do walki o rankingowe punkty powrócili tenisiści. Rywalizacja toczyła się w trzech turniejach rangi ATP World Tour 250 - na hali w Montpellier i Zagrzebiu oraz na mączce w chilijskim Vina del Mar. Z racji niskiej rangi wszystkich imprez, na kortach oglądaliśmy tylko jednego przedstawiciela czołowej dziesiątki rankingu - to Richard Gasquet. Francuz wybrał się do Montpellier, aby bronić tytułu wywalczonego tam przed rokiem. Oprócz niego na starcie francuskiego turnieju stanęło jeszcze czternastu (!) jego rodaków. Pozostali tenisiści mogli więc poczuć się jak na małych mistrzostwach Francji. W ćwierćfinale znalazło się aż pięciu Trójkolorowych, choć dwóch dość niespodziewanie - Albano Olivetti i Marc Gicquel - obaj występujący głównie w rozgrywkach challengerowych. Ponadto grono ćwierćfinalistów uzupełnili Fin - Jarkko Nieminen, Uzbek - Denis Istomin i Polak - Jerzy Janowicz, który znalazł się na tym etapie turnieju po zwycięstwach nad ... dwoma Francuzami. W półfinale Jerzyk mierzył się z ... - a jakżeby inaczej - kolejnym reprezentantem gospodarzy Richardem Gasquetem. Polak rozegrał bardzo dobre spotkanie, ale niestety nie wystarczyło to do pokonania wyżej notowanego rywala. Uległ po dwóch tie-breakach, choć może żałować pierwszego seta, w którym prowadził 6:5 i 30:0 przy własnym serwisie... Pierwszym finalistą został więc Gasquet. Przeciwnikiem najwyżej rozstawionego Francuza, ku uciesze miejscowych kibiców, był inny faworyt gospodarzy Gael Monfils. 27-letni paryżanin niespodziewanie triumfował w decydującym spotkaniu w Montpellier, nie pozwalając swojemu rówieśnikowi na wyrównanie rekordu Pete'a Samprasa, który trzykrotnie wygrywał tę imprezę (wówczas rozgrywaną jeszcze w Lyonie). Dla Monfilsa, który zdobył swój piąty tytuł w karierze, był to już dwunasty zwycięski mecz w sezonie, a jedynym tenisistą, jaki zdołał go pokonać był Rafael Nadal. Widać, że Francuz powraca do wielkiej formy!
W Montpellier, oprócz Janowicza, startowali też Michał Przysiężny i Łukasz Kubot. "Ołówek" przegrał inauguracyjny pojedynek z Edouardem Rogerem-Vasselin, a świeżo upieczony mistrz Australian Open w grze podwójnej po fantastycznym trzysetowym spotkaniu uległ właśnie Monfilsowi. Trzeba przyznać, że Francuzi byli wyjątkowo niegościnni, zarówno dla naszych, jak i pozostałych tenisistów.
W rywalizacji deblowej francuska dominacja nie była już tak widoczna.Co prawda, w finale znaleźli się reprezentanci Trójkolorowych - Marc Gicquel i Nicolas Mahut, ale po trzy setowej batalii lepsi okazali się Rosjanin Nikolay Davydenko i Uzbek Denis Istomin, którzy zaś w pierwszej rundzie wyeliminowali Michała Przysiężnego i Aleksandra Nedovyesova.


Niegościnny w Zagrzebiu okazał się także reprezentant gospodarzy Marin Cilic. Bośniak z chorwackim paszportem, którego śmiało można nazwać "Królem Zagrzebia" po raz czwarty zdobył stolicę swojego kraju. W decydującym pojedynku Cilic pokonał najwyżej rozstawionego Niemca Tommy'ego Haasa i wywalczył dziesiąty skalp w karierze. W Zagrzebiu nie było już takiej dominacji gospodarzy, jaka miała miejsce w Montpellier, głównie dlatego, że Chorwatów w czołowej setce rankingu jest zaledwie trzech (Francuzów aż dwunastu). W dodatku cała trójka pechowo wylądowała w jednej ćwiartce turniejowej drabinki przez co wzajemnie eliminowała się już w początkowych fazach imprezy. Wyeliminowany w drugiej rundzie turnieju został też jeden z faworytów Mikhail Youzhny. Rozstawionego z dwójką Rosjanina pokonał Bjorn Phau, obecnie 358. rakieta świata. Co więcej, niemiecki kwalifikant poszedł za ciosem i awansował do swojego pierwszego od kwietnia 2009 roku półfinału w głównym cyklu ATP. Zwycięski marsz Phau'a zatrzymał dopiero późniejszy triumfator Marin Cilic. Po drugiej stronie drabinki śladami Niemca podążył "szczęśliwy przegrany" z kwalifikacji Daniel Evans. 23-letni Brytyjczyk także znalazł się w półfinale, ale tę fazę turnieju rangi ATP World Tour osiągnął po raz pierwszy w karierze. W pokonanym polu młodszy rodak Andy'ego Murraya pozostawił m.in. 27. na świecie Philippa Kohlschreibera. Wydawało się, że Evans postara się o jeszcze większą sensację i wyrzuci z turnieju kolejnego Niemca, Tommy'ego Haasa, ale po porażce w premierowej partii weteran światowych kortów opanował sytuację i zakończył zwycięską passę młodego Brytyjczyka. Oprócz końcowego zwycięstwa swojego faworyta, Chorwaci mogą być dumni z jeszcze jednego wydarzenia. W pierwszej rundzie Ivo Karlovic w meczu z Danielem Brandsem zaserwował aż 44 asy serwisowe, czym wyrównał rekord Marka Philippoussisa z 1995 roku (w spotkaniach do dwóch wygranych setów)!
W turnieju deblowym główne trofeum zgarnęli Jean-Julien Rojer i Horia Tecau, którzy w finale pokonali Philippa Marxa i Michala Mertinaka. Niemiecko-słowacki duet w pierwszej rundzie niespodziewanie wyeliminował najwyżej rozstawionych Ivana Dodiga i Marcela Melo. Los faworytów podzieliła także polska para Tomasz Bednarek/Mateusz Kowalczyk, którzy gładko przegrali z Jonathanem Erlichem i Lukasem Rosolem.



Najpóźniej poznaliśmy zwycięzcę trzeciego turnieju rozgrywanego w minionym tygodniu. W chilijskim Vina del Mar w tegorocznej edycji zawodów sensacji już nie było. Wygrał najwyżej rozstawiony Włoch Fabio Fognini, który w finale pokonał Leonardo Mayera. Fognini zgarnął trzeci skalp w karierze, ale po raz pierwszy triumfował poza granicami Niemiec. Dwa poprzednie tytuły wywalczył w Stuttgarcie i Hamburgu. Mayer zaś to objawienie na chilijskiej mączce, w drugiej rundzie wyeliminował świetnie spisującego się na kortach ziemnych Tommy'ego Robredo, broniąc nawet piłek meczowych. Dla reprezentanta Albicelestes był to naturalnie pierwszy finał turnieju rangi ATP World Tour w karierze. Był na dobrej drodze, aby podtrzymać dobrą passę Argentyńczyków na kortach w Vina del Mar, bowiem dwie poprzednie edycje turnieju padły łupem jego rodaków. Ubiegłoroczny sensacyjny triumfator Horacio Zeballos tym razem jednak nie zachwycił. Odpadł już w drugiej rundzie z Hiszpanem Danielem Gimeno-Traverem. Z bardzo dobrej strony chilijskiej publiczności pokazał się za to młody Japończyk Taro Daniel, aktualnie 190. rakieta świata, który z kwalifikacji dotarł aż do ćwierćfinału, a po drodze pokonał m.in. groźnych na ziemii Thomaza Bellucciego i Federico Delbonisa. Przegrał dopiero z Nicolasem Almagro. Ale skoro mowa o turnieju w Chile, nie mogę nie wpomnieć też o reprezentantach tego kraju. Christian Garin i Gonzalo Lama wystąpili w Vina del Mar dzięki dzikim kartom, gdyż ich rankingi (odpowiednio 379. i 289.) nie pozwoliłyby im zakwalifikować się do głównej drabinki. Niestety obaj mieli pecha w losowaniu. Pierwszy z nich trafił na turniejową trójkę Jeremy'ego Chardy, a drugi na obrońcę tytułu Horacio Zeballosa. Pożegnali się z imprezą zanim ta jeszcze na dobre się nie rozpoczęła, ale to młodzi tenisiści i z pewnością w kolejnych edycjach dadzą jeszcze wiele radości swojej publiczności. 
W rywalizacji deblowej zwyciężył dobry znajomy Łukasza Kubota, Oliver Marach w parze z Florinem Mergeą. Austriacko-rumuński duet, który już w pierwszym meczu musiał bronić piłki meczowej, w drodze do finału ogrywał rywali dopiero w super tie-breakach, ale w decydującym pojedynku sprawę załatwił już w dwóch setach. Kolumbijczycy Juan Sebastian Cabal i Robert Farah nie byli w stanie się im przeciwstawić. Marach i Mergea w półfinale wyeliminowali najwyżej rozstawionych Marcela Granollersa i Marca Lopeza.


         Źródło: tennisplanet.me/sport.interia.pl/livetennis.com


W minionym tygodniu o rankingowe punkty walczyli tylko tenisiści. Tenisistki rywalizowały zaś w Pucharze Federacji. O prawo gry w barażach o Grupę Światową walczyły nasze reprezentantki. Polki w składzie Agnieszka Radwańska, Katarzyna Piter, Paula Kania i Alicja Rosolska wygrały w Boras ze Szwedkami 3:2 i w kwietniu zagrają o wymarzoną Grupę Światową z Hiszpankami. Po raz kolejny okazało się jednak, że bez Agnieszki Radwańskiej nasza reprezentacja nie istnieje ....


Wyniki turniejów ATP (3-9 luty):

MONTPELLIER
Gael Monfils [5] - Richard Gasquet [1] 6:4, 6:4
N.Davydenko/D.Istomin - M.Gicquel/N.Mahut 6:4, 1:6, 10-7

ZAGRZEB
Marin Cilic [5] - Tommy Haas [1] 6:3, 6:4
J.J.Rojer/H.Tecau [2] - M.Mertinak/P.Marx 3:6, 6:4, 10-2

VINA DEL MAR
Fabio Fognini [1] - Leonardo Mayer 6:2, 6:4
O.Marach/F.Mergea [3] - J.S.Cabal/R.Farah [2] 6:3, 6:4


Wyniki Pucharu Federacji:

Grupa Światowa
Włochy - USA 3:1
Czechy - Hiszpania 3:2
Niemcy - Słowacja 3:1
Australia - Rosja 4:0

Grupa Światowa II
Polska - Szwecja 3:2
Agnieszka Radwańska - Sofia Arvidsson 6:1, 6:1
Johanna Larsson - Katarzyna Piter 6:1, 6:2
Agnieszka Radwańska - Johanna Larsson 6:1, 6:4
Sofia Arvidsson - Katarzyna Piter 6:2, 6:1
A.Radwańska/A.Rosolska - S.Arvidsson/J.Larsson 6:2, 6:2
Kanada - Serbia 3:1
Francja - Szwajcaria 3:2
Argentyna - Japonia 3:1


Wyniki Polaków:

Mężczyźni
Singiel:
I runda Montpellier: Edouard Roger-Vasselin [7] - Michał Przysiężny 7:6(3), 6:3

I runda Montpellier: Gael Monfils [5] - Łukasz Kubot 6:4, 4:6, 6:3
półfinał Montpellier: Richard Gasquet [1] - Jerzy Janowicz [3] 7:6(6), 7:6(4)
I runda kwalifikacji Zagrzeb: Andrea Arnaboldi - Piotr Gadomski 7:6(6), 7:5
Debel:
I runda Montpellier: N.Davydenko/D.Istomin - M.Przysiężny/A.Nedovyesov 4:6, 6:4, 10-4
I runda Zagrzeb: J.Erlich/L.Rosol - T.Bednarek/M.Kowalczyk 6:1, 6:4


niedziela, 2 lutego 2014

Rosyjske skalpy we Francji i Tajlandii

Ledwie opadły emocje związane z pierwszym w sezonie turniejem wielkoszlemowym Australian Open, a na światowe korty powróciła rywalizacja o kolejne tytuły. W minionym tygodniu o rankingowe punkty - we Francji i w Tajlandii - walczyły jedynie panie. Panowie stanęli w reprezentacyjne szranki i wzięli udział w rozgrywkach Pucharu Davisa. Zanim jednak o Davis Cup, kilka słów na temat występów tenisistek.

Jak już wspomniałem, w ubiegłym tygodniu  o punkty rankingowe walczyły wyłącznie panie. Rywalizacja toczyła się na otwartych kortach w Pattaya City, gdzie w 2008 roku swój drugi tytuł w karierze zdobyła Agnieszka Radwańska oraz w paryskiej hali Pierre'a de Coubertina. Na start turnieju w stolicy Francji zdecydowały się cztery tenisistki z Top 10 - Maria Sharapova, Petra Kvitova, Sara Errani i Angelique Kerber. Oczywiście największą gwiazdą imprezy była Rosjanka, która przed wylotem do Sochi chciała jeszcze wywalczyć swój jubileuszowy 30. tytuł w zawodowym cyklu i zapisać się w historii paryskiego turnieju obok takich sław jak Martina Navratilova, Steffi Graf, Martina Hingis, Mary Pierce czy Kim Clijsters. Plany pokrzyżowała jej Anastasia Pavlyuchenkova, która po trzysetowej półfinałowej batalii wyeliminowała swoją starszą i bardziej utytułowaną rodaczkę. Sharapova nie była jednak jedyną faworytką, która poległa w starciu z Pavlyuchenkovą. 22-latka z Samary pokonała też wyżej notowane: Carlę Suarez Navarro [7], Angelique Kerber [4] oraz w finale Sarę Errani [3], a każde jej spotkanie kończyło się w trzech setach. Rosjanka wygrała największy turniej w karierze, a był to jej szósty tytuł. Errani po raz drugi przegrała w Paryżu decydujący pojedynek. W ubiegłym roku drzwi do zwycięstwa niespodziewanie zamknęła jej Mona Barthel. Niemce nie udało się jednak powtórzyć sukcesu, pożegnała się z turniejem już w pierwszej rundzie, a jej pogromczynią była Kirsten Flipkens. Oprócz ubiegłorocznej mistrzyni swoje pierwsze mecze przegrały też Simona Halep [5] i Roberta Vinci [6], która w tym sezonie w rywalizacji singlowej nie odniosła jeszcze zwycięstwa. Tuż przed rozpoczęciem turnieju z powodu choroby oddechowej wycofała się natomiast Petra Kvitova [2].
W Paryżu mieliśmy też dwa polskie akcenty. W turnieju deblowym wystartowały Alicja Rosolska z Janette Husarovą i wracająca po przerwie macierzyńskiej Klaudia Jans-Ignacik z Ralucą Olaru. Obie nasze panie przebrnęły pierwszą rundę, ale w drugiej przegrały z późniejszymi finalistkami. Tytuł powędrował do Anny-Leny Groenefeld i Kvety Peschke [3], które po pasjonującym pojedynku pokonały Kristinę Mladenovic i Timeę Babos [4]. Najwyżej rozstawione w stolicy Francji były świeżo upieczone mistrzynie Australian Open, Sara Errani i Roberta Vinci, ale Włoszki półfinałowe spotkanie oddały walkowerem ze względu na wyczerpujące mecz, ajki Errani rozegrała w 1/2 finału singla. W Paryżu emocji więc co nie miara, a jak w tajskiej Pattaya City ...?

W Tajlandii za to niespodzianek co nie miara. Już na starcie jasne było, że tytułu nie obroni Maria Kirilenko. Rosjanka w ogóle nie pojawiła się nad Zatoką Tajlandzką, ale godnie zastąpiła ją jej rok młodsza rodaczka Ekaterina Makarova. 25-latka z Moskwy w drodze po swój drugi tytuł w rozgrywkach WTA Tour pokonała tylko jedną tenisistkę z pierwszej setki rankingu - w finale wygrała z 66. na świecie Karoliną Pliskovą. Czeszka bardzo dobrze radzi sobie w turniejach w tej części Azji, w ubiegłym roku triumfowała bowiem w Kuala Lumpur. W Pattaya City zawiodły główne faworytki. Dwie najwyżej rozstawione - Sabine Lisicki [1] i Svetlana Kuznetsova [2] wygrały co prawda inauguracyjne pojedynki, ale później wycofały się z dalszej rywalizacji. Oficjalnie Niemka zgłosiła kontuzję prawego barku, a Rosjanka narzekała na przeciążenie mięśni. Nie powiodło się też Garbine Muguruzie czy Bethanie Mattek-Sands. W Tajlandii swoich sił w kwalifikacjach próbowała Paula Kania. Niestety przegrała już pierwszy mecz, z niżej notowaną Chinką Ying-Ying Duan. Niepowodzenie w singlu Polka próbowała wynagrodzić sobie zgłaszając się do gry podwójnej, ale i tu nic nie zdziałała. W parze z Valerią Solovyevą uległy w pierwszej rundzie rosyjsko-autralijskiej parze Alla Kudryavtseva/Anastasia Rodionova [3] (późniejszym finalistkom), choć po dość wyrównanej walce. Deblowy tytuł dla Chinek - Shuai Peng i Shuai Zhang [4]. Sensacją w grze podwójnej była inauguracyjna porażka wicemistrzyń Australian Open - Makarovej i Vesniny (i jej rozmiary - 0:6, 4:6) z duetem Zvonareva/Lertcheewakarn. Działo się w Pattaya City!


  


Miniony tydzień w wydaniu męskim stał pod znakiem Pucharu Davisa. Szesnaście najlepszych reprezentacji na świecie - Czesi, Holendrzy, Kanadyjczycy, Japończycy, Hiszpanie, Niemcy, Francuzi, Australijczycy, Brytyjczycy, Amerykanie, Włosi, Argentyńczycy, Belgowie, Kazachowie, Szwajcarzy i Serbowie - walczyło o awans do kwietniowych ćwierćfinałów. Na reprezentowanie barw narodowych zdecydowało się aż sześciu tenisistów z czołowej dziesiątki rankingu ATP - Stanislas Wawrinka, Andy Murray, Tomas Berdych, Roger Federer, Richard Gasquet i Jo-Wilfried Tsonga. Wszyscy poprowadzili swoje zespoły do zwycięstwa. Szwajcarzy ograli występujących w rezerwowym składzie Serbów 3:2, Brytyjczycy okazali się lepsi od Amerykanów 3:1, obrońcy tytułu Czesi nie bez trudu uporali się z Holendrami 3:2, a Francuzi rozbili Australijczyków 5:0. Zwycięstwa odniosły też ekipy Japonii, Niemiec, Włoch i Kazachstanu. W Pucharze Davisa, tyle że w Grupie I Strefy Euroafrykańskiej, rywalizowali też Polacy z Jerzym Janowiczem na czele. Nasi reprezentanci pokonali w Moskwie Rosjan 3:2 i w nagrodę w drugiej rundzie zmierzą się z Chorwatami. Dwa punkty dla Polski zdobył Janowicz, a cenną wygraną dołożył nasz eksportowy debel Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski. Rywale nie wystawili, co prawda, swojego najmocniejszego składu, ale to ich problem, a każde zwycięstwo na rosyjskiej ziemi zawsze cieszy!



Wyniki turniejów WTA (27.01 - 02.02)

PATTAYA CITY
Ekaterina Makarova [4] - Karolina Pliskova 6:3, 7:6(9-7)
S.Peng/S.Zhang [4] - A.Kudryavtseva/A.Rodionova [3] 3:6, 7:6(7-5), 10-5

PARYŻ
Anastasia Pavlyuchenkova - Sara Errani [3] 3:6, 6:2, 6:3
A.Groenefeld/K.Peschke [3] - T.Babos/K.Mladenovic [4] 6:7(7-9), 6:4, 10-5


Wyniki Pucharu Davisa:

Grupa Światowa
Czechy - Holandia 3:2
Japonia - Kanada 4:1
Niemcy - Hiszpania 4:1
Francja - Australia 5:0
Wielka Brytania - USA 3:1
Włochy - Argentyna 3:1
Kazachstan - Belgia 3:2
Szwajcaria - Serbia 3:2

Grupa I Strefa Euroafrykańska
Rosja - Polska 2:3
Karen Khachanov - Jerzy Janowicz 2:6, 4:6, 4:6
Dmitry Tursunov - Michał Przysiężny 6:3, 3:6, 7:6(7-3), 6:2
K.Khachanov/K.Kravchuk - M.Fyrstenberg/M.Matkowski 6:2, 4:6, 1:6, 0:6
Dmitry Tursunov - Jerzy Janowicz 3:6, 5:7, 6:7(3-7)
Teymuraz Gabashvili - Michał Przysiężny 7:5, 7:5



Wyniki Polaków:

Kobiety
Singiel:
I runda kwalifikacji Pattaya City: Ying-Ying Duan - Paula Kania [8] 6:4, 6:4
Debel:
I runda Pattaya City: A.Kudryavtseva/A.Rodionova [3] - P.Kania/V.Solovyeva 7:5, 6:4
II runda Paryż: A.Groenefeld/K.Peschke [3] - K.Jans-Ignacik/R.Olaru 6:4, 6:1
II runda Paryż: T.Babos/K.Mladenovic [4] - J.Husarova/A.Rosolska 6:3, 6:2 











 

piątek, 31 stycznia 2014

Dominika Cibulkova i Stanislas Wawrinka - bohaterowie stycznia

Stały element jaki postanowiłem wprowadzić na HawkEye'u to wybór bohatera i bohaterki miesiąca. Przez 30 dni postaram się bacznie obserwować występy tenisowych gwiazd na światowych kortach, po czym dokonam wyboru dwójki, która wywarła na mnie największe wrażenie.
To do dzieła! Czas na pierwszych bohaterów - postaci, które najjaśniej świeciły w styczniu.

Z grona tenisistek tytuł bohaterki stycznia postanowiłem nadać Dominice Cibulkovej. 24-latka z Bratysławy jako pierwsza Słowaczka w historii tego kraju zagrała w finale wielkoszlemowego turnieju. Wprawdzie nie udało jej się zdobyć głównego trofeum, ale pozostawiła po sobie bardzo pozytywne wrażenie. Cibulkova w drodze do finału Australian Open pokonała cztery tenisistki z czołowej dwudziestki rankingu WTA, w tym trzy bez straty seta: Agnieszkę Radwańską [5], Simonę Halep [11] i Carlę Suarez Navarro [16], którym łącznie oddała ledwie siedem gemów! Problemy sprawiła jej tylko w czwartej rundzie rozstawiona z trójką Maria Sharapova, ale i rosyjska gwiazda tenisa nie potrafiła powstrzymać zwycięskiej passy Słowaczki. Cibulkova przez cały turniej imponowała skutecznością i niezwykłą walecznością. Grała dynamicznie i agresywnie, a jej mowa ciała wskazywała na niesamowitą pewność siebie. Widać było, że Słowaczka cieszy się grą, ale przede wszystkim wierzy w swoje umiejętności na korcie, co zaowocowało pierwszym w karierze finałem Wielkiego Szlema. Jak sama przyznała: "Ten turniej dał mi wiele zaufania do własnych umiejętności. Wiem, że stać mnie na wielkie rzeczy." I dokonania tych wielkich rzeczy życzę Cibulkovej w dalszej części sezonu!

Imponujących osiągnięć życzę też Stanislasowi Wawrince - triumfatorowi Australian Open w singlowej rywalizacji mężczyzn i bohaterowi stycznia w moim rankingu. Mój wybór chyba nikogo nie powinien dziwić. Szwajcar był objawieniem pierwszego w tym roku turnieju Wielkiego Szlema. i choć zajmował miejsce w Top 10 to eksperci i fachowcy nie dawali mu żadnych szans na zwycięstwo w Melbourne. Murowanym faworytem był Novak Djokovic, który w Australii czuje się jak ryba w wodzie. Triumfował tu już czterokrotnie, ale w tym sezonie drzwi do piątego tytułu zamknął mu właśnie Wawrinka. Szwajcar już w ubiegłym roku toczył z Serbem pięciosetowe batalie w wielkoszlemowych turniejach, ale za każdym razem schodził z kortu pokonany, z wielkim niedosytem. Tym razem popularny Stan zadziwił cały tenisowy świat i po pasjonującym pojedynku wyeliminował króla Melbourne. Później poszedł za ciosem i w półfinale pokonał Berdycha, a w finale najlepszego obecnie na świecie Rafaela Nadala. Zwycięstwo w Australii dało mu najwyższe w karierze 3. miejsce w rankingu ATP i miano pierwszej rakiety Szwajcarii. Wawrinka jest w tym sezonie niepokonany, bowiem przed Australian Open w cuglach wygrał jeszcze turniej w indyjskim Chennai.     

Wielkoszlemowy Australian Open nieco ułatwił mi wybór bohaterów stycznia. Jednak jest jeszcze jedna postać, której chciałbym przyznać wyróżnienie  za postawę w minionym miesiącu. To Garbine Muguruza. 20-letnia Hiszpanka powróciła na korty po ponad sześciomiesięcznej przerwie (od Wimbledonu) spowodowanej kontuzją kostki i w wielkim stylu sięgnęła po swój pierwszy tytuł w rozgrywkach WTA Tour. Muguruza swoją drogę na szczyt w Hobart rozpoczęła od kwalifikacji, a osiem kolejnych zwycięstw zapewniło jej główne trofeum turnieju. Powrót po kontuzjach (a w tym przypadku nawet po operacji) jest niezwykle trudny, ale Muguruza udowodniła, że nie ma rzeczy niemożliwych i ciężka praca zawsze przynosi pożądane efekty. Jakby tego było mało urodzona w Wenezueli tenisistka równie dobrze zaprezentowała się w Melbourne. Już w pierwszym meczu wyeliminowała rozstawioną z numerem 24. Kaię Kanepi, a w trzeciej rundzie wyrzuciła z turnieju byłą liderkę rankingu Carolinę Wozniacki. Przegrała dopiero w następnym spotkaniu z Agnieszką Radwańską, ale i tak czwarta runda w Wielkim Szlemie to dla Hiszpanki życiowy sukces. Garbine Muguruza - to nazwisko trzeba zapamiętać!

niedziela, 26 stycznia 2014

Szlem niespodzianek - oko na Melbourne Park, cz.1

  Źródło: stevegtennis.com
Wczoraj zakończyła się pierwsza z czterech najważniejszych odsłon tenisowych w sezonie  - wielkoszlemowy Australian Open. Przez dwa tygodnie w gorącym australijskim słońcu rywalizowali najlepsi tenisiści i najlepsze tenisistki świata. Jak w niemal każdym innym turnieju również i w Melbourne nie obyło się bez niespodzianek czy większych sensacji. Ale po kolei ...


W turnieju kobiecym wszystkie oczy zwrócone były na główną kandydatkę do zwycięstwa, Serenę Williams. Ale nie bez przyczyny. Jeszcze przed rozpoczęciem rywalizacji w Melbourne Park trener Amerykanki Patric Mouratoglou uważał, że jego podopieczna jest w stanie wygrać wszystkie turnieje wielkoszlemowe w sezonie: "Wielokrotnie pokonywała najlepsze tenisistki, więc może mierzyć tak wysoko. Oczywiście, byłoby to czymś wyjątkowym, ponieważ szaleństwem jest dokonać coś takiego. W historii tenisa zdarzyło się to tylko kilka razy, ale ona jest w stanie to osiągnąć, a głównym celem będzie zaprezentować się jak najlepiej podczas wszystkich Szlemów, więc dlaczego nie?" Takie deklaracje francuskiego coacha jeszcze bardziej utwierdziły w przekonaniu wszystkich ekspertów i bukmacherów, że to amerykańska mistrzyni sięgnie po główne trofeum. W gronie faworytek wymieniano też triumfatorkę dwóch ostatnich edycji Victorię Azarenkę, wracającą po kontuzji Marię Sharapovą czy dwukrotną finalistkę Na Li, tak więc czołową czwórkę kobiecego rankingu. Jednak ktoś chyba zapomniał, że to tenis kobiecy i niespodziewane rozstrzygnięcia zdarzają się tu niezwykle często. Nie inaczej było i w Melbourne. Już po pierwszym meczu swoje walizki mogła pakować Petra Kvitova. Czeszka rozstawiona w imprezie z numerem 6. poległa po trzysetowym boju ze znaną tylko najbardziej zagorzałym kibicom tenisa Tajką Luksiką Kumkhum (WTA, 88). No może jeszcze za sprawą ciekawie brzmiącego nazwiska ... Jej los podzieliły też wysoko rozstawione Włoszki Sara Errani i Roberta Vinci. Pierwsza z nich przegrała z Julią Goerges, a druga nie dała rady Jie Zheng. Niepowodzenie w singlu Włoszki powetowały sobie wygrywając rywalizację deblową. Ale o tym później. Na pierwszej rundzie  swój udział w turnieju zakończyły też cztery inne rozstawione tenisistki - Svetlana Kuznetsova (19.), Sorana Cirstea (21.), Elena Vesnina (23.) i Kaia Kanepi (24.). A już w drugiej rundzie dołączyły do nich półfinalistka i finalistka Wimbledonu 2013 - Kirsten Flipkens (18.) i Sabine Lisicki (15.) oraz Magdalena Rybarikova (32.) i Bojana Jovanovski (33.). Taki obrót sytuacji zwiastował, że turniej nabiera rumieńców. Kibice widzieli wszystko, co w pełni charakteryzuje biały sport - pewne zwycięstwa, gładkie porażki, zacięte pojedynki i spektakularne powroty. Jednak to, co wydarzyło się w czwartej rundzie wywołało szok w tenisowym środowisku. Kreowana na główną pretendentkę do tytułu, numer jeden światowego rankingu Serena Williams sensacyjnie przegrała z byłą liderką tejże klasyfikacji Aną Ivanovic i pożegnała się z turniejem jeszcze wcześniej niż przed rokiem. Po spotkaniu trener najlepszej obecnie tenisistki świata próbował usprawiedliwiać swoją podopieczną twierdząc, że jej porażka wynikała z kontuzji pleców, jakiej nabawiła się podczas treningu jeszcze przed meczem z Hantuchovą. Ale sama zainteresowana nie chciała zasłaniać się kontuzją i przyznała o słabym meczu w jej wykonaniu. Kolejna sensacja na australijskich kortach stała się więc faktem. Porażka Williams sprawiła, że pozostałe tenisistki uwierzyły, iż można pokonać nawet te teoretycznie nieosiągalne faworytki i poczuły swoją szansę na dobry wynik w Melbourne. Jedną z nich była Dominika Cibulkova. Słowaczka wyeliminowała z turnieju kolejną gwiazdę światowych kortów Marię Sharapovą. Rosjanka wróciła do rywalizacji po niemal półrocznej przerwie, ale już nie raz pokazała, że zawsze potrafi być groźna i należy się z nią liczyć. Jednak nie tym razem. Cibulkova nie przestraszyła się bardziej utytułowanej rywalki i ku zaskoczeniu ekspertów po pięknej walce pokonała równie piękną Marię, awansując do ćwierćfinału australijskiego szlema. W tej fazie turnieju znalazła się też dość niespodziewanie teoretycznie najsłabsza z rozstawionych Włoszek, Flavia Pennetta, która ograła Angelique Kerber oraz Simona Halep - lepsza od Jeleny Jankovic. Ćwierćfinałową barierę przekroczyła również Eugenie Bouchard, wschodząca gwiazda światowego tenisa. Nastoletnia Kanadyjka wyrzuciła z turnieju ostatnią nadzieję gospodarzy, Casey Dellacquę. Australijka, która w Melbourne wystąpiła dzięki "dzikiej karcie" rozgrywała prawdopodobnie turniej życia, eliminując po drodze dużo wyżej notowane rywalki. Ulubienica miejscowych kibiców dość zaskakująco wypadła najlepiej spośród gospodarzy. Ta, z którą Australijczycy wiązali największe nadzieje - Samantha Stosur - znowu zawiodła, przegrywając w trzeciej rundzie z Ivanovic. My zaś najbardziej liczyliśmy na Agnieszkę Radwańską, która w Australian Open przez cztery kolejne lata meldowała się w najlepszej ósemce, ale nigdy udało się tej bariery przeskoczyć. Wydawało się, że i w tym sezonie będzie o to bardzo trudno, bo na jej drodze stanęła ta, z którą Polka grać nie lubi - określana mianem "Królowej Melbourne" Victoria Azarenka. Bukmacherzy nie dawali Radwańskiej większych szans w starciu z Białorusinką, ale po raz kolejny okazało się jak bardzo nieprzewidywalną dyscypliną jest tenis. Grająca agresywnie, ale dokładnie i bardzo cierpliwie Polka zamknęła Azarence drogę po trzecie z rzędu międzynarodowe mistrzostwo Australii. Sobie zaś otworzyła drzwi na pierwszy w karierze finał w Melbourne. Niestety wysiłek, jaki krakowianka włożyła w pokonanie Białorusinki, nie pozwolił jej na odegranie większej roli w meczu półfinałowym. Radwańska była w nim tylko statystką, a główną rolę odgrywała Cibulkova, dla której wielkoszlemowy finał to największy sukces w karierze. Mimo wszystko Polka może być zadowolona ze swojego występu na Antypodach, w końcu zrobiła tam kolejny krok naprzód. I choć niedosyt z pewnością pozostał to półfinał Australian Open przed rozpoczęciem turnieju brałbym  w ciemno.

Nową królową Melbourne została Na Li. Chinka, która po raz trzeci w ciągu ostatnich czterech lat grała tu w finale, pokonała rewelację turnieju, Dominikę Cibulkovą. Li możę też mówić o wielkim szczęściu, bowiem w trzeciej rundzie była o włos od porażki z Lucie Safarovą. Czeszka miała nawet piłkę meczową, ale jej bekhend minimalnie wylądował na aut i Azjatka zdołała się wykaraskać z opresji. - "Te pięć centymetrów mnie uratowało. O tyle rywalka się pomyliła przy meczbolu w drugim secie" - powiedziała po spotkaniu Na Li. - "Gdyby ona trafiła, ja i mój cały team bylibyśmy już spakowani, w drodze na lotnisko" - dodała. Od tego pojedynku Chinka grała już coraz lepiej i zasłużenie zdobyła swój drugi wielkoszlemowy tytuł. 


    Źródło: wimbledon.com

Podsumowując pierwszy w tym sezonie wielkoszlemowy turniej nie może zabraknąć słowa o występie Polek. O Agnieszce Radwańskiej już wpominałem, ale w Melbourne w grze singlowej reprezentowała nas jeszcze Katarzyna Piter. 22-letnia poznanianka udanie przeszła przez trzy rundy kwalifikacyjne i po raz pierwszy w karierze zagrała w turnieju głównym Wielkiego Szlema. Niestety w pierwszej rundzie przeszkodą nie do pokonania okazała się Simona Halep (późniejsza ćwierćfinalistka). Kasia ugrała tylko jednego gema, ale ogólny występ jak najbardziej na plus. Pierwsze koty za płoty, teraz czekamy na więcej. W rywalizacji deblowej też mieliśmy polski akcent. Kasia Piter i Alicja Rosolska rozpoczęły zmagania od zwycięstwa nad Christiną McHale i Olgą Govortsovą, ale w drugiej rundzie uległy rozstawionym z numerem 4. Kvecie Peschke i Katarinie Srebotnik (późniejszym półfinalistkom).  Rosolska spróbowała swoich sił jeszcze w grze mieszanej w parze z Johanem Brunstromem, ale polsko-szwedzki mikst przegrał z Jie Zheng i Scottem Lipskim już inauguracyjny pojedynek.


                               Źródło: tenislove.pl

W turnieju gry podwójnej nie pojawiły się już tak sensacyjne rozstrzygnięcia. Za spore niespodzianki można uznać jedynie porażki w drugiej rundzie Su-Wei Hsieh i Shuai Peng (nr 2) oraz Ashleigh Barty i Casey Dellacquy (nr 6). W decydującym meczu spotkały się najwyżej rozstawione deble: Włoszki - Sara Errani i Roberta Vinci (nr 1) oraz Rosjanki - Ekaterina Makarova i Elena Vesnina (nr 3). Przebieg finałowego starcia to czysta esencja kobiecego tenisa. Włoszki wygrały pierwszego seta 6:4, ale w drugim rewanż wzięły Rosjanki (6:3). Trzecia partia była niesłychanie bogata w zwroty akcji. Errani i Vinci wyszły na 2:0, by po chwili ... przegrywać 2:5 (i to z podwójnym przełamaniem!). Ale jeśli ktoś myślal, żę w tym meczu emocji już nie doświadczy, był w sporym błędzie. Obrończynie tytułu rzuciły się do odrabiania strat, czym zaskoczyły zdezorientowane Rosjanki. Zdobyły pięć gemów z rzędu i mogły cieszyć się z drugiego mistrzostwa Australii.  


                               Źródło: sen.com.au


Tegoroczny Australian Open przyniósł wiele niespodziewanych rozstrzygnięć. Było wszystko, co każdy kibic tenisa kocha najbardziej - niezwykle ciekawe, pełne emocji i zaskakujących zwrotów akcji pojedynki najlepszych na świecie. To, co działo się w pierwszych tygodniach stycznia zwiastuje nam szalenie interesujący dalszy ciąg sezonu. 

A jutro podsumowanie turnieju męskiego ...   
         

sobota, 11 stycznia 2014

Z kwalifikacji na szczyt. Prosta (?) droga do sukcesu

W poniedziałek rusza pierwszy wielkoszlemowy turniej w tym sezonie. Jak co roku najlepsi tenisiści i tenisistki rankingu w drugiej połowie stycznia rywalizować będą na kortach Melbourne Park w międzynarodowych mistrzostwach Australii. Ale zanim wszyscy zawodnicy udali się do Melbourne niektórzy sprawdzili jeszcze swoją formę w turniejach poprzedzających najważniejszą imprezę początku sezonu. Panie rywalizowały w Sydney i Hobart, a Panowie w Sydney i Auckland. O najlepszą obsadę postarali się organizatorzy kobiecego turnieju Apia International, gdzie wystąpiło aż sześć tenisistek z Top 10, a wśród nich najwyżej rozstawiona Agnieszka Radwańska, która w ubiegłym roku zgarnęła główne trofeum. Ale to nie krakowianka była w tej edycji zawodów bohaterką. Sensacyjnie przegrała z tenisową Lady Gagą - kwalifikantką Bethanie Mattek-Sands już w pierwszym swoim meczu. Pierwszoplanową rolę pełniła .... inna kwalifikantka - Tsvetana Pironkova. Urodziwa Bułgarka - przed turniejem 107. rakieta świata - nieoczekiwanie została gwiazdą Sydney. W drodze po swój pierwszy w karierze turniejowy skalp w rozgrywkach WTA wygrała osiem spotkań, w tym trzy z tenisistkami z czołowej dziesiątki rankingu: Petrą Kvitovą (WTA, 6), Sarą Errani (WTA, 7) i Angelique Kerber (WTA, 9)! To niewątpliwie spore osiągnięcie zważywszy na to, że Pironkova znana była do tej pory z bardzo dobrej gry, ale na trawie (m.in. półfinał Wimbledonu 2010). Warto zaznaczyć, że w turnieju głównym Bułgarka nie straciła nawet seta! W Sydney zawiodły faworytki. Poza Radwańską meczu nie potrafiły wygrać także Simona Halep i Jelena Jankovic, a Sara Errani i Caroline Wozniacki zakończyły swój udział już na II rundzie.

Tenisowe deja-vu mogliśmy obserwować w drugim w tym tygodniu turnieju WTA w Hobart. Tutaj najwyżej rozstawioną tenisistką była Samantha Stosur, ale wzorem Sydney pierwsze skrzypce w stolicy Tasmanii odegrała kwalifikantka. Mowa o Garbine Muguruzie, 20-letniej Hiszpance, która triumfując w całych zawodach zaskoczyła nie tylko wszystkich obserwatorów, ale przede wszystkim samą siebie. Nie muszę chyba pisać, że to jej największe osiągnięcie w singlowej karierze. Swój sukces Muguruza poprzedziła niemal półroczną przerwą spowodowaną operacją prawej kostki, dlatego tym bardziej należy pogratulować tej młodej tenisistce. Nie był to jednak jedyny hiszpański akcent w tasmańskich rozgrywkach. Szturm na Hobart przypuściła też inna reprezentantka tego kraju, Estrella Cabeza Candela, która do głównej drabinki dostała się ... a jakby inaczej - z kwalifikacji. Jej zwycięski marsz w kierunku finału zatrzymała w półfnale dopiero Muguruza. Ale godny odnotowania jest fakt, że w II rundzie starsza z Hiszpanek wyeliminowała ubiegłoroczną mistrzynię, Elenę Vesninę. A faworytki? Poza Stosur, która odpadła w półfinale, daleko w tyle. Kirsten Flipkens poległa w ćwierćfinale, Anastasia Pavlyuchenkova w I rundzie, a Mona Barthel  w II. Poziom utrzymała jedynie Klara Zakopalova, która dotarła do finału, ale tam już zupełnie sobie nie poradziła. 

W rywalizacji mężczyzn swoją dyspozycję przed Australian Open postanowiło sprawdzić tylko dwóch tenisistów z czołowej dziesiątki rankingu ATP. Pierwszym był Juan Martin del Potro (ATP, 5), turniejowa jedynka w Sydney. Argentyńczyk rozkręcał się z meczu na mecz aż w finale wręcz zmiótł z kortu wielką nadzieję australijskiego tenisa, Bernarda Tomica, który w ubiegłym roku nie miał tu sobie równych. Zapewne knąbrny Australijczyk był już myślami w Melbourne, bo dzień wcześniej rozlosowano drabinkę Australian Open. Tomic trafił najgorzej jak tylko mógł - na lidera rankingu Rafaela Nadala, dlatego już miał się czym martwić ... W Sydney nowy sezon zainaugurował też Jerzy Janowicz, ale wzorem Radwańskiej był to raczej falstart niż start. Rozstawiony z dwójką łodzianin poległ z Alexandrem Dolgopolovem z Ukrainy, zdobywając ledwie cztery gemy. Na uwagę zasługuje też występ innego Ukraińca, Sergiya Skakhovskyego, który dotarł aż do półfinału, a przygodę w Sydney rozpoczął od kwalifikacji. Poza tym większych sensacji nie zanotowano.

Drugim tenisistą z Top 10, którego oglądaliśmy na kortach w tym tygodniu był David Ferrer (ATP, 3). Hiszpan udał się do swojego królestwa - nowozelandzkiego Auckland (zwyciężył tam już czterokrotnie), gdzie miał sięgnąć po kolejny tytuł. Miał..., bo na drodze dwa kroki przed metą stanął mu Yen-Hsun Lu. Nie wiem czy porażkę Ferrera rozpatrywać w kategorii sensacji, bo patrząc na tegoroczne występy Hiszpana trudno powiedzieć, że jest w formie. Tajwańczyk wykorzystał szansę i awansował do pierwszego w karierze finału turnieju ATP. W decydującym pojedynku zatrzymał go jednak jeden z faworytów, John Isner. Amerykański gigant w drodze do finału rozgrywał wyłącznie trzysetowe batalie, ale w finale po dwóch tie-breakach mógł cieszyć się z ósmego trofeum w karierze. Jak w każdym innym turnieju, tak i w Auckland zdarzały się niespodziewane rozstrzygnięcia, a ich sprawcami byli rodacy Isnera. Grający z dziką kartą Jack Sock wyeliminował w II rundzie Tommy'ego Haasa (turniejowa 2.), a lucky loser Steve Johnson Kevina Andersona (turniejowa 4.). Po niezbyt udanym występie w Doha szanse na rehabilitację w Nowej Zelandii miał Michał Przysiężny. Niestety "Ołówek" przegrał pierwszy mecz z Benoitem Paire i szybko odpadł z rywalizacji.

Na koniec zostało mi jeszcze podsumowanie występów polskich tenisistów. O singlistach już pisałem, ale pozostała jeszcze gra podwójna. Jednak i tu nie było w tym tygodniu powodów do zadowolenia. Poza naszym eksportowym deblem Fyrstenberg/Matkowski, który przegrał w ćwierćfinale w Sydney z duetem Nestor/Zimonijc (późniejszymi triumfatorami), pozostałe pary nie wygrały żadnego meczu. Obiektywnie trzeba jednak powiedzieć, że szczęścia w losowaniu nie mieli Łukasz Kubot, który z Robertem Lindstedtem trafił na braci Bryanów (nr 1) oraz Alicja Rosolska, której partnerowała Kimiko Date-Krumm, a ich rywalkami były Kveta Peschke i Katarina Srebotnik (nr 2).


Wyniki turniejów WTA i ATP (06-11.01)

SYDNEY 
Tsvetana Pironkova [Q] - Angelique Kerber [5] 6:4, 6:4
T.Babos/L.Safarova - S.Errani/R.Vinci [1] 7:5, 3:6, 10-7

HOBART
Garbine Muguruza [Q] - Klara Zakopalova [7] 6:4, 6:0
M.Niculescu/K.Zakopalova - L.Raymond/S.Zhang [2] 6:2, 6:7 (5-7), 10-8

SYDNEY
Juan Martin del Potro [1] - Bernard Tomic 6:3, 6:1
D.Nestor/N.Zimonijc - R.Bopanna/A.U.H.Qureshi [3] 7:6 (7-3), 7:6 (7-3)

AUCKLAND
John Isner [3] - Yen-Hsun Lu 7:6 (7-4), 7:6 (9-7)
J.Knowle/M.Melo [2] - A.Peya/B.Soares [1] 4:6, 6:3, 10-5


Wyniki Polaków:

Mężczyźni
Singiel:
II runda Sydney: Alexandr Dolgopolov - Jerzy Janowicz [2] 6:2, 6:2
I runda Auckland: Benoit Paire [6] - Michał Przysiężny 6:4, 6:2
Debel:
Ćwierćfinał Sydney: D.Nestor/N.Zimonijc - M.Fyrstenberg/M.Matkowski [4]
I runda Sydney: B.Bryan/M.Bryan [1] - Ł.Kubot/R.Lindstedt 6:3, 7:6(5)
I runda Sydney: L.Rosol/J.Sousa - J.Janowicz/M.Mirnyi 4:6, 7:6(7), 11-9
I runda Auckland: D.Bracciali/L.Dlouhy - T.Bednarek/N.Monroe 7:5, 6:3

Kobiety
Singiel:
II runda Sydney: Bethanie Mattek-Sands [Q] - Agnieszka Radwańska [1] 7:5, 6:2
Debel:
I runda Sydney: K.Peschke/K.Srebotnik [2] - K.Date-Krumm/A.Rosolska 7:5, 6:4



















niedziela, 5 stycznia 2014

Polacy bez błysku. Pierwszy tydzień na światowych kortach

Za nami pierwszy tydzień rywalizacji nowego sezonu. Tydzień obfitujący w wiele interesujących spotkań, zaciętych pojedynków i niespodziewanych rozstrzygnięć, czyli wszystko to, co w tenisie najlepsze. Już w ciągu sześciu dni nowego roku mogliśmy oglądać kilka hitowych pojedynków, zasługujących nawet na miarę wielkoszlemowych finałów. Oczywiście na poziom niektórych z nich wytrawni koneserzy tenisa mogliby jeszcze narzekać, ale trzeba pamiętać, że to dopiero prolog do nowego sezonu a główni aktorzy całej sztuki szlifują formę przed najważniejszymi jej aktami. Pierwszy z nich już za siedem dni… Nie obyło się również bez wpadek faworytów, ale czym byłby tenis bez sensacyjnych wyników. Za to właśnie biały sport ma tak ogromną rzeszę fanów na całym świecie.

W inauguracyjnym tygodniu nowego sezonu do rywalizacji o pierwsze punkty przystąpiło siedem tenisistek z czołowej dziesiątki rankingu WTA. O najlepszą obsadę postarali się organizatorzy turnieju w Brisbane – jednym z największych australijskich miast, położonym u ujścia rzeki Brisbane do zatoki Moreton. W stolicy stanu Queensland zagrało pięć zawodniczek z Top 10 – broniąca tytułu Serena Williams, Victoria Azarenka, wracająca po kilkumiesięcznej przerwie Maria Sharapova, Jelena Jankovic i Angelique Kerber. To właśnie w Brisbane turniej przebiegał pod dyktando faworytek. Ku uciesze organizatorów i miejscowych kibiców w najlepszej czwórce znalazły się najwyżej rozstawione tenisistki, a do finału awansowały numer 1. i 2. zawodów. Formą już na początku sezonu błysnęła Serena Williams. Caryca światowych kortów w stolicy Queenslandu nie straciła nawet seta, a w decydującym pojedynku pokonała Victorię Azarenkę, dzięki czemu obroniła wywalczony przed rokiem tytuł i zdobyła pierwszy tegoroczny skalp. W Brisbane z dobrej strony pokazały się też pozostałe półfinalistki. Maria Sharapova w drugim secie spotkania z Williams walczyła bardzo dzielnie i niewiele zabrakło, by zapisała go na swoim koncie. Pokazała, że będzie wśród głównych faworytek podczas zbliżającego się wielkimi krokami Australian Open. Podobnie jak Jelena Jankovic, która w 1/2 finału stawiła duży opór Azarence. Jeśli Serbka popracuje nad regularnością ma szansę na dobry wynik w pierwszej odsłonie Wielkiego Szlema.

Zupełnym przeciwieństwem do Brisbane był rozgrywany ponad 2 tysiące kilometrów dalej turniej w nowozelandzkim Auckland. Z grona ośmiu rozstawionych tenisistek ledwie trzy awansowały do drugiej rundy – Ana Ivanovic, Kirsten Flipkens i Jamie Hampton. Ta pierwsza wygrała całe zawody, a w decydującym meczu po trzysetowym boju pokonała Venus Williams, która zagrała w swoim pierwszym finale podczas australijskiego lata od czasu Australian Open 2003. Dla Ivanovic był to zaś pierwszy triumf na otwartych kortach od czasu Rolanda Garrosa 2008! W Auckland najwyżej rozstawiona była Roberta Vinci, ale wzorem ubiegłego roku przegrała pierwszy mecz nowego sezonu. Pogromczynią doświadczonej Włoszki okazała się nastolatka z Chorwacji – 16-letnia Ana Konjuh, sklasyfikowana w rankingu ponad 240 miejsc niżej. To nie lada sensacja, bo mistrzyni juniorskiego AO i US Open 2013 w starciu z 14. rakietą świata nie dawano najmniejszych szans.

To nie był dobry początek sezonu dla włoskiego tenisa w damskim wydaniu. Wstydliwą porażkę podczas turnieju w Shenzhen zaliczyła też Sara Errani. Siódma rakieta świata po wymęczonym zwycięstwie nad jedną z chińskich zawodniczek, której nazwisko znają pewnie tylko jej rodacy, w drugiej rundzie nie sprostała Amerykance Vani King. Z taką formą ciężko będzie o dobry wynik w Melbourne. Królową Shenzhen – po raz drugi – została Na Li. Najwyżej rozstawiona tenisistka w chińskim finale uporała się z Shuai Peng. Kibice z pewnością nie mogli narzekać na końcowe rozstrzygnięcie.

I to na tyle jeśli chodzi o pierwsze w sezonie turnieje WTA. Było wszystko, co cieszy każdego kibica – spektakularne zwycięstwa, zacięte pojedynki, nieoczekiwane rezultaty i drobne wpadki faworytek. To zwiastuje niezwykle ciekawy dalszy ciąg tenisowej podróży. Kolejne przystanki w Sydney i Hobart …

Zmagania mężczyzn można było oglądać w Doha, Brisbane i Chennai. Najsilniej obsadzony był turniej w Katarze, gdzie rywalizowało pięciu tenisistów z czołowej dziesiątki rankingu ATP, a wśród nich lider Rafael Nadal. To właśnie w Doha padło najwięcej niespodziewanych rezultatów. W pierwszej rundzie przegrał Tomas Berdych, a w drugiej obrońca tytułu Richard Gasquet oraz Andy Murray (wracający po kontuzji) i David Ferrer, których z turnieju wyeliminowali reprezentanci Niemiec. I chociaż główne trofeum zgarnął – bądź co bądź – dość słabo spisujący się Nadal, to dla mnie postacią numer jeden turnieju był niejaki Peter Gojowczyk. Niemiec, który specjalizuje się głównie w występach challengerowych pomyślnie przeszedł kwalifikacje i dotarł aż do półfinału, w którym zatrzymał go dopiero sam Rafael Nadal. Hiszpan potrzebował do tego trzech setów, co chluby z takim rywalem napewno mu nie przynosi. Z takiej formy lidera rankingu zapewne cieszy się Novak Djokovic …

Kilka niespodzianek było też w dwóch pozostałych turniejach. W Brisbane triumfował znakomicie spisujący się w zawodach Lleyton Hewitt, który w drodze po 29. tytuł w karierze pokonał m.in. dwóch najwyżej rozstawionych tenisistów – w półfinale Keia Nishikori, a w finale Rogera Federera. Australijczyk na początku sezonu zdaje się być w wybornej formie. To dobry zwiastun przed Australian Open. Co w finale nie udało się jednemu Szwajcarowi, zrobił drugi. Stanislas Wawrinka nie miał sobie równych w indyjskim Chennai. W całym turnieju mniej utytułowany z Helwetów stracił tylko 23 gemy, a w decydującym pojedynku zwyciężył Francuza Edouarda Rogera-Vasselin (którego obecność była dla mnie małym zaskoczeniem). W Chennai swoje pięć minut miał też reprezentant gospodarzy Yuki Bhambri, który dotarł aż do ćwierćfinału, eliminując po drodze m.in. Fabio Fogniniego.

W pierwszych turniejach nowego sezonu występowali również Polacy. Pod nieobecność Jerzego Janowicza i Agnieszki Radwańskiej, która (z Grzegorzem Panfilem) z powodzeniem reprezentowała nas w Pucharze Hopmana w Perth, nie mogliśmy liczyć na większe sukcesy w rywalizacji singla. W turnieju głównym grali tylko Łukasz Kubot i Michał Przysiężny. W Doha Łukasz osiągnął drugą rundę, a Michał przegrał już pierwsze spotkanie („dzięki” wydatnej pomocy sędziego). W Brisbane w kwalifikacjach poległa zaś Katarzyna Piter, a w Auckland Paula Kania. To nie było więc dobre otwarcie sezonu w wykonaniu polskich tenisistów. Jedyny sukces w pierwszym tygodniu tenisowch zmagań odniósł Mariusz Fyrstenberg, który w parze z Danielem Nestorem sięgnął po swój 15. turniejowy skalp w karierze. Pozostali nasi reprezentanci również w rywalizacji deblowej kończyli swój udział na pierwszych meczach, choć trzeba przyznać, żę nie mieli dużego szczęścia w losowaniu. Para ŁukaszKubot/Marcin Matkowski trafiła na numer 3. imprezy w Doha Ivana Dodiga/Marcela Melo, w Chennai Tomasz Bednarek w duecie z Mikhailem Elginem wylosowali turniejową 4. Johana Brunstroma/Frederika Nielsena (późniejszych triumfatorów), w Brisbane rywalkami Katarzyny Piter i Alicji Rosolskiej były rozstawione z 4. Hao-Ching Chan i Liezel Huber, a Paula Kania i Valeria Solovyeva stanęły naprzeciw Sharon Fichman i Marii Sanchez, które w Auckland okazały się później bezkonkurencyjne. Oby dla polskich tenisistów byly to złe dobrego początki i w kolejnych startach spiszą się zdecydowanie lepiej.



Wyniki turniejów WTA i ATP (30.12 – 05.01)

BRISBANE
Serena Williams [1] – Victoria Azarenka [2] 6:4, 7:5
A.Kudryavtseva/A.Rodionova – K.Mladenovic/G.Voskoboeva 6:3, 6:1
AUCKLAND
Ana Ivanovic [2] – Venus Williams 6:2, 5:7, 6:4
S.Fichman/M.Sanchez – L.Hradecka/M.Krajicek [2] 2:6, 6:0, 10-4
SHENZHEN
Na Li [1] – Shuai Peng [5] 6:4, 7:5
M.Niculescu/K.Zakopalova – L.Kichenok/N.Kichenok 6:3, 6:4


BRISBANE
Lleyton Hewitt – Roger Federer [1] 6:1, 4:6, 6:3
M. Fyrstenberg/D.Nestor [2] – J.S.Cabal/R.Farah 6:7 (4-7), 6:4, 10-7
DOHA
Rafael Nadal [1] – Gael Monfils 6:1, 6:7 (5-7), 6:2
T.Berdych/J.Hajek – A.Peya/B.Soares [1] 6:2, 6:4
CHENNAI
Stanislas Wawrinka (1) – Edouard Roger-Vasselin (7) 7:5, 6:2
Jo.Brunstrom/F.Nielsen [4] – M.Draganja/M.Pavic 6:2, 4:6, 10-7

Wyniki Polaków:

Mężczyźni
Singel:
I runda Doha: Łukasz Kubot – Daniel Gimeno-Traver 6:4, 6:3
II runda Doha: Łukasz Kubot – Ernests Gulbis [7] 2:6, 6:4, 3:6
I runda Doha: Michał Przysiężny – Florian Mayer 2:6, 6:3, 6:7 (5-7)
Debel:
I runda Doha: I.Dodig/M.Melo [3] – Ł.Kubot/M.Matkowski 6:4, 4:6, 10-4
I runda Chennai: J.Brunstorm/F.Nielsen [4] – T.Bednarek/M.Elgin 6:3, 6:3
Brisbane: zwycięstwo pary M.Fyrstenberg/D.Nestor [2]

Kobiety
Singel:
I runda kwalifikacji Brisbane: Alexandra Panova – Katarzyna Piter 6:3, 6:4
II runda kwalifikacji Auckland: Grace Min [8] – Paula Kania 3:6, 7:6 (8-6), 6:2
Debel:
I runda Brisbane: H.Chan/L.Huber [4] – K.Piter/A.Rosolska 6:4, 6:4
I runda Auckland: S.Fichman/M.Sanchez – P.Kania/V.Solovyeva 7:5, 7:6 (7-5)

sobota, 4 stycznia 2014

HawkEye - zaczynamy!

Nowy Rok to nowe cele i wyzwania. Długo nosiłem się z zamiarem założenia tego bloga, ale w końcu zdecydowałem, że wraz z początkiem nowego tenisowego sezonu HawkEye ropocznie swoją działalność. Najwięksi fani tenisa zapewne wiedzą, że nie będzie to pierwszy blog o tematyce „białego sportu”. Jednak ja będę starał się zamieszczać tu nie tylko własne przemyślenia, ale także czasami wpisy czysto informacyjne i różne ciekawostki z tenisowego światka. Mam kilka pomysłów, które postaram sie zrealizować. Ale co to będzie dowiecie się wraz z upływem sezonu. Mam nadzieję, że moje wpisy będą na tyle ciekawe, żenie skończy się tylko na jednej Waszej wizycie.


A na Nowy Rok życzę sobie i wszystkim, aby polscytenisiści dostarczali nam jak najwięcej powodów do dumy i zadowolenia. Abyśmy czerpali mnóstwo radości z oglądania tak pięknego sportu, jakim jest tenis.