Translate

niedziela, 26 stycznia 2014

Szlem niespodzianek - oko na Melbourne Park, cz.1

  Źródło: stevegtennis.com
Wczoraj zakończyła się pierwsza z czterech najważniejszych odsłon tenisowych w sezonie  - wielkoszlemowy Australian Open. Przez dwa tygodnie w gorącym australijskim słońcu rywalizowali najlepsi tenisiści i najlepsze tenisistki świata. Jak w niemal każdym innym turnieju również i w Melbourne nie obyło się bez niespodzianek czy większych sensacji. Ale po kolei ...


W turnieju kobiecym wszystkie oczy zwrócone były na główną kandydatkę do zwycięstwa, Serenę Williams. Ale nie bez przyczyny. Jeszcze przed rozpoczęciem rywalizacji w Melbourne Park trener Amerykanki Patric Mouratoglou uważał, że jego podopieczna jest w stanie wygrać wszystkie turnieje wielkoszlemowe w sezonie: "Wielokrotnie pokonywała najlepsze tenisistki, więc może mierzyć tak wysoko. Oczywiście, byłoby to czymś wyjątkowym, ponieważ szaleństwem jest dokonać coś takiego. W historii tenisa zdarzyło się to tylko kilka razy, ale ona jest w stanie to osiągnąć, a głównym celem będzie zaprezentować się jak najlepiej podczas wszystkich Szlemów, więc dlaczego nie?" Takie deklaracje francuskiego coacha jeszcze bardziej utwierdziły w przekonaniu wszystkich ekspertów i bukmacherów, że to amerykańska mistrzyni sięgnie po główne trofeum. W gronie faworytek wymieniano też triumfatorkę dwóch ostatnich edycji Victorię Azarenkę, wracającą po kontuzji Marię Sharapovą czy dwukrotną finalistkę Na Li, tak więc czołową czwórkę kobiecego rankingu. Jednak ktoś chyba zapomniał, że to tenis kobiecy i niespodziewane rozstrzygnięcia zdarzają się tu niezwykle często. Nie inaczej było i w Melbourne. Już po pierwszym meczu swoje walizki mogła pakować Petra Kvitova. Czeszka rozstawiona w imprezie z numerem 6. poległa po trzysetowym boju ze znaną tylko najbardziej zagorzałym kibicom tenisa Tajką Luksiką Kumkhum (WTA, 88). No może jeszcze za sprawą ciekawie brzmiącego nazwiska ... Jej los podzieliły też wysoko rozstawione Włoszki Sara Errani i Roberta Vinci. Pierwsza z nich przegrała z Julią Goerges, a druga nie dała rady Jie Zheng. Niepowodzenie w singlu Włoszki powetowały sobie wygrywając rywalizację deblową. Ale o tym później. Na pierwszej rundzie  swój udział w turnieju zakończyły też cztery inne rozstawione tenisistki - Svetlana Kuznetsova (19.), Sorana Cirstea (21.), Elena Vesnina (23.) i Kaia Kanepi (24.). A już w drugiej rundzie dołączyły do nich półfinalistka i finalistka Wimbledonu 2013 - Kirsten Flipkens (18.) i Sabine Lisicki (15.) oraz Magdalena Rybarikova (32.) i Bojana Jovanovski (33.). Taki obrót sytuacji zwiastował, że turniej nabiera rumieńców. Kibice widzieli wszystko, co w pełni charakteryzuje biały sport - pewne zwycięstwa, gładkie porażki, zacięte pojedynki i spektakularne powroty. Jednak to, co wydarzyło się w czwartej rundzie wywołało szok w tenisowym środowisku. Kreowana na główną pretendentkę do tytułu, numer jeden światowego rankingu Serena Williams sensacyjnie przegrała z byłą liderką tejże klasyfikacji Aną Ivanovic i pożegnała się z turniejem jeszcze wcześniej niż przed rokiem. Po spotkaniu trener najlepszej obecnie tenisistki świata próbował usprawiedliwiać swoją podopieczną twierdząc, że jej porażka wynikała z kontuzji pleców, jakiej nabawiła się podczas treningu jeszcze przed meczem z Hantuchovą. Ale sama zainteresowana nie chciała zasłaniać się kontuzją i przyznała o słabym meczu w jej wykonaniu. Kolejna sensacja na australijskich kortach stała się więc faktem. Porażka Williams sprawiła, że pozostałe tenisistki uwierzyły, iż można pokonać nawet te teoretycznie nieosiągalne faworytki i poczuły swoją szansę na dobry wynik w Melbourne. Jedną z nich była Dominika Cibulkova. Słowaczka wyeliminowała z turnieju kolejną gwiazdę światowych kortów Marię Sharapovą. Rosjanka wróciła do rywalizacji po niemal półrocznej przerwie, ale już nie raz pokazała, że zawsze potrafi być groźna i należy się z nią liczyć. Jednak nie tym razem. Cibulkova nie przestraszyła się bardziej utytułowanej rywalki i ku zaskoczeniu ekspertów po pięknej walce pokonała równie piękną Marię, awansując do ćwierćfinału australijskiego szlema. W tej fazie turnieju znalazła się też dość niespodziewanie teoretycznie najsłabsza z rozstawionych Włoszek, Flavia Pennetta, która ograła Angelique Kerber oraz Simona Halep - lepsza od Jeleny Jankovic. Ćwierćfinałową barierę przekroczyła również Eugenie Bouchard, wschodząca gwiazda światowego tenisa. Nastoletnia Kanadyjka wyrzuciła z turnieju ostatnią nadzieję gospodarzy, Casey Dellacquę. Australijka, która w Melbourne wystąpiła dzięki "dzikiej karcie" rozgrywała prawdopodobnie turniej życia, eliminując po drodze dużo wyżej notowane rywalki. Ulubienica miejscowych kibiców dość zaskakująco wypadła najlepiej spośród gospodarzy. Ta, z którą Australijczycy wiązali największe nadzieje - Samantha Stosur - znowu zawiodła, przegrywając w trzeciej rundzie z Ivanovic. My zaś najbardziej liczyliśmy na Agnieszkę Radwańską, która w Australian Open przez cztery kolejne lata meldowała się w najlepszej ósemce, ale nigdy udało się tej bariery przeskoczyć. Wydawało się, że i w tym sezonie będzie o to bardzo trudno, bo na jej drodze stanęła ta, z którą Polka grać nie lubi - określana mianem "Królowej Melbourne" Victoria Azarenka. Bukmacherzy nie dawali Radwańskiej większych szans w starciu z Białorusinką, ale po raz kolejny okazało się jak bardzo nieprzewidywalną dyscypliną jest tenis. Grająca agresywnie, ale dokładnie i bardzo cierpliwie Polka zamknęła Azarence drogę po trzecie z rzędu międzynarodowe mistrzostwo Australii. Sobie zaś otworzyła drzwi na pierwszy w karierze finał w Melbourne. Niestety wysiłek, jaki krakowianka włożyła w pokonanie Białorusinki, nie pozwolił jej na odegranie większej roli w meczu półfinałowym. Radwańska była w nim tylko statystką, a główną rolę odgrywała Cibulkova, dla której wielkoszlemowy finał to największy sukces w karierze. Mimo wszystko Polka może być zadowolona ze swojego występu na Antypodach, w końcu zrobiła tam kolejny krok naprzód. I choć niedosyt z pewnością pozostał to półfinał Australian Open przed rozpoczęciem turnieju brałbym  w ciemno.

Nową królową Melbourne została Na Li. Chinka, która po raz trzeci w ciągu ostatnich czterech lat grała tu w finale, pokonała rewelację turnieju, Dominikę Cibulkovą. Li możę też mówić o wielkim szczęściu, bowiem w trzeciej rundzie była o włos od porażki z Lucie Safarovą. Czeszka miała nawet piłkę meczową, ale jej bekhend minimalnie wylądował na aut i Azjatka zdołała się wykaraskać z opresji. - "Te pięć centymetrów mnie uratowało. O tyle rywalka się pomyliła przy meczbolu w drugim secie" - powiedziała po spotkaniu Na Li. - "Gdyby ona trafiła, ja i mój cały team bylibyśmy już spakowani, w drodze na lotnisko" - dodała. Od tego pojedynku Chinka grała już coraz lepiej i zasłużenie zdobyła swój drugi wielkoszlemowy tytuł. 


    Źródło: wimbledon.com

Podsumowując pierwszy w tym sezonie wielkoszlemowy turniej nie może zabraknąć słowa o występie Polek. O Agnieszce Radwańskiej już wpominałem, ale w Melbourne w grze singlowej reprezentowała nas jeszcze Katarzyna Piter. 22-letnia poznanianka udanie przeszła przez trzy rundy kwalifikacyjne i po raz pierwszy w karierze zagrała w turnieju głównym Wielkiego Szlema. Niestety w pierwszej rundzie przeszkodą nie do pokonania okazała się Simona Halep (późniejsza ćwierćfinalistka). Kasia ugrała tylko jednego gema, ale ogólny występ jak najbardziej na plus. Pierwsze koty za płoty, teraz czekamy na więcej. W rywalizacji deblowej też mieliśmy polski akcent. Kasia Piter i Alicja Rosolska rozpoczęły zmagania od zwycięstwa nad Christiną McHale i Olgą Govortsovą, ale w drugiej rundzie uległy rozstawionym z numerem 4. Kvecie Peschke i Katarinie Srebotnik (późniejszym półfinalistkom).  Rosolska spróbowała swoich sił jeszcze w grze mieszanej w parze z Johanem Brunstromem, ale polsko-szwedzki mikst przegrał z Jie Zheng i Scottem Lipskim już inauguracyjny pojedynek.


                               Źródło: tenislove.pl

W turnieju gry podwójnej nie pojawiły się już tak sensacyjne rozstrzygnięcia. Za spore niespodzianki można uznać jedynie porażki w drugiej rundzie Su-Wei Hsieh i Shuai Peng (nr 2) oraz Ashleigh Barty i Casey Dellacquy (nr 6). W decydującym meczu spotkały się najwyżej rozstawione deble: Włoszki - Sara Errani i Roberta Vinci (nr 1) oraz Rosjanki - Ekaterina Makarova i Elena Vesnina (nr 3). Przebieg finałowego starcia to czysta esencja kobiecego tenisa. Włoszki wygrały pierwszego seta 6:4, ale w drugim rewanż wzięły Rosjanki (6:3). Trzecia partia była niesłychanie bogata w zwroty akcji. Errani i Vinci wyszły na 2:0, by po chwili ... przegrywać 2:5 (i to z podwójnym przełamaniem!). Ale jeśli ktoś myślal, żę w tym meczu emocji już nie doświadczy, był w sporym błędzie. Obrończynie tytułu rzuciły się do odrabiania strat, czym zaskoczyły zdezorientowane Rosjanki. Zdobyły pięć gemów z rzędu i mogły cieszyć się z drugiego mistrzostwa Australii.  


                               Źródło: sen.com.au


Tegoroczny Australian Open przyniósł wiele niespodziewanych rozstrzygnięć. Było wszystko, co każdy kibic tenisa kocha najbardziej - niezwykle ciekawe, pełne emocji i zaskakujących zwrotów akcji pojedynki najlepszych na świecie. To, co działo się w pierwszych tygodniach stycznia zwiastuje nam szalenie interesujący dalszy ciąg sezonu. 

A jutro podsumowanie turnieju męskiego ...   
         

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz