Translate

poniedziałek, 1 lutego 2016

Australian Open cz.2: Status quo - panowanie Djokovica trwa, debiut deblistów

























128 nazwisk w głównej drabince, a w finale dwaj najlepsi obecnie tenisiści świata - Novak Djokovic
 i Andy Murray. Tak w skrócie można opisać wydarzenia ostatnich dwóch tygodni w Melbourne. Patrząc na przebieg turnieju męskiego organizatorzy Australian Open mieli powody do zadowolenia. Rywalizacja tenisistów o pierwsze w nowym sezonie wielkoszlemowe trofeum, w porównaniu do turnieju kobiecego przebiegła bez większych zakłóceń. Jedyną sensacją była porażka rozstawionego z piątką Rafaela Nadala. Hiszpan niespodziewanie przegrał w meczu otwarcia ze starszym rodakiem Fernando Verdasco, co przytrafiło mu się po raz pierwszy w Melbourne, a po raz drugi w Wielkim Szlemie w ogóle. Niespodziankami były też przegrane inauguracje Kevina Andersona (11), Benoita Paire'a (17), Fabio Fogniniego (20) i Ivo Karlovica (22). Od trzeciej rundy rywalizacja toczyła się już zgodnie z rozstawieniem, wygrywał ten z wyższym numerem, wszystko planowo, co w turniejach wielkoszlemowych jest rzadkością. Jedynym odstępstwem była tylko porażka Marina Cilica (12) z Roberto Bautistą Agutem (24) i rewelacyjnie spisującego się od początku roku Milosa Raonica (13), który w czwartej rundzie pokonał po pięciosetowej batalii mistrza sprzed dwóch lat Stana Wawrinkę (4). Kanadyjczyk po raz kolejny zgłosił swoje aspiracje do zwycięstwa w Wielkim Szlemie. Tym razem na jego drodze stanął Andy Murray i najgorszy z możliwych przeciwników - kontuzja. Ale jestem przekonany, że prędzej, czy później, chociaż podejrzewam, że jednak prędzej, zobaczymy uśmiechniętego Raonica trzymającego nad głową wielkoszlemowy puchar. To tylko kwestia czasu.

Melbourneńskie trofeum po raz szósty w karierze uniósł za to Novak Djokovic. Serbski dominator potwierdził, że jest panem i władcą w Melbourne Park, a wszelkie próby jego detronizacji kończą się najczęściej fiaskiem. Bliski zakończenia tego panowania był w 1/8 finału Gilles Simon, ale król Nole, mimo popełnienia rekordowych 100(!) niewymuszonych błędów zdołał się obronić i w piątym secie zniszczył marzenia Francuza o drugim ćwierćfinale w Australii. W ćwierćfinale sposobu na Djoko nie znalazł też Kei Nishikori, a w półfinale tylko seta ugrał Roger Federer. W powtórce finału z lat 2011, 2013 i 2015, kiedy to Djokovic i Murray także stawali naprzeciw siebie, po raz czwarty lepszy okazał się Serb. Klątwa finałów Szkota w Melbourne trwa więc nieprzerwanie...

A co jeszcze zapamiętamy z Australian Open 2016? Na pewno warte odnotowania jest 300. singlowe zwycięstwo Rogera Federera w turniejach wielkoszlemowych, jakie ustanowił podczas meczu trzeciej rundy z Grigorem Dimitrovem. Szwajcar został pierwszym tenisistą w historii, który dokonał takiej sztuki. Roger, czapki z głów!

Tegoroczne Australian Open, a konkretnie 21. dzień stycznia zapisze się na stałe w pamięci wszystkich kibiców na świecie także ze względu na zakończenie kariery przez Lleytona Hewitta. Po dwudziestym występie na kortach w Melbourne Park idol wielu Australijczyków powiedział dość. Decyzja Hewitta nie była jednak spontaniczna, już w ubiegłym roku zapowiedział, że to będzie jego ostatni turniej w karierze. Jak więc ogłosił, tak zrobił. A zaszczytu pożegnania wielkiego mistrza doznał David Ferrer, z którym Lleyton przegrał już w drugiej rundzie.

Australian Open 2016 kojarzyć nam się będzie również z aferą korupcyjną, jaka wybuchła po zwycięstwie Łukasza Kubota i Andrei Hlavackovej nad Davidem Marrero i Larą Arruabarreną w pierwszej rundzie miksta. Zwiększona liczba zakładów na zwycięstwo polsko-czeskiej pary wzbudziła podejrzenia organizacji walczącej z korupcją w tenisie do tego stopnia, że wszczęto postępowanie w tej sprawie. Mam tylko nadzieję, że z ustawieniem meczu ani Polak ani Czeszka nie mieli nic wspólnego...


Turniej debla, w odróżnieniu od singla, przeżył prawdziwe trzęsienie ziemi. Jedynie po jednym meczu w Australii wygrali ubiegłoroczni triumfatorzy Simone Bolelli i Fabio Fognini (5) oraz finaliści Pierre-Hugues Herbert i Nicolas Mahut (6). Na trzeciej rundzie przygodę z Melbourne zakończyli też rozstawieni z numerem 2. Ivan Dodig i Marcelo Melo, 3. - Bob i Mike Bryan'owie, 4. - Rohan Bopanna i Florin Mergea. Tylko rundę dalej doszli Jean-Julien Rojer i Horia Tecau, turniejowa jedynka. Melberneńskie korty szturmem wzięli za to Jamie Murray i Bruno Soares. Brytyjczyk i Brazylijczyk zgarnęli główne trofeum po raz pierwszy w karierze, a w finale po pasjonującej trzysetowej batalii pokonali doświadczonego Daniela Nestora i Radka Stepanka. Zaskoczeniem była też świetna postawa Francuzów Adriana Mannarino i Lucasa Pouille, których dopiero w półfinale zatrzymali późniejsi triumfatorzy.

Bruno Soares przeżywał w Melbourne cudowne chwile nie tylko za sprawą męskiego debla. Wspólnie z Eleną Vesniną sięgnął także po tytuł w mikście, pokonując w decydującym meczu Coco Vandeweghe i Horię Tecau.

Na koniec kilka słów o występach Polaków. Trapiony kontuzjami Jerzy Janowicz nie miał większych szans z Johnem Isnerem w pierwszej rundzie singla i gładko przegrał w trzech setach. W deblu u boku Mariusza Fyrstenberga też wiele nie zwojował. Polacy przegrali już drugi mecz. Zresztą podobnie jak Łukasz Kubot i Marcin Matkowski, rozstawieni w Melbourne z dziesiątką. Małym usprawiedliwieniem dla Polaków może być fakt, że pogromcy obu naszych duetów zmierzyli się ze sobą w finale...

To nie był dobry Szlem w wykonaniu polskich tenisistów. Zarówno kibice, jak i sami zawodnicy, z pewnością liczyli na znacznie więcej. Ale to dopiero początek sezonu i miejmy nadzieję, że dobre wyniki to tylko kwestia czasu...



      
        








 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz