Translate

poniedziałek, 15 lutego 2016

Weteranki wciąż groźne. Thiem skruszył hiszpański mur.



Drugi tydzień lutego w kobiecych rozgrywkach stał od znakiem debiutów. Rozpoczęły się bowiem dwa nowe turnieje na kortach twardych - rangi Premier w Sankt Petersburgu i International w Kaohsiung. W rywalizacji męskiej to tradycyjnie już rozstrzał międzykontynentalny i zróżnicowanie nawierzchniowe - indoor hard w Rotterdamie i Memphis oraz clay w Buenos Aires. Oczywiście nie brakowało zaskakujących wyników i planowych zwycięstw. Ale po kolei...

W Kaohsiung jeszcze przed rozpoczęciem rywalizacji można było w ciemno koronować pierwszą w historii triumfatorkę. Największa gwiazda turnieju Venus Williams w cuglach pokonała wszystkie rywalki nie tracąc przy tym nawet seta. Ale która z tenisistek mogłaby zagrozić Amerykance skoro teoretycznie najpoważniejszą przeszkodą miała być 62. rakieta świata Misaki Doi. Rozstawiona z dwójką Japonka rzeczywiście spotkała się z Venus, ale dopiero w finale, a i tak nic nie zdziałała. Przegrała gładko, podobnie jak jej poprzedniczki i to Williams zgarnęła 49. tytuł w karierze. Przed przyjazdem na Tajwan Amerykanka delikatnie mówiąc nie błyszczała formą, w zawodowym cyklu nie odniosła zwycięstwa (porażki w pierwszych rundach w Auckland i AO), a dwa pojedynki, jakie rozstrzygnęła na swoją korzyść w tym sezonie to mecze w Pucharze Federacji przeciwko Pauli Kani i Magdzie Linette. Venus była główną faworytką do zwycięstwa i z tej roli wywiązała się po mistrzowsku, ale trzeba też wspomnieć o innych pretendentkach aspirujących do walki o końcowy triumf, czyli pozostałych rozstawionych. Turniejowa czwórka Zarina Diyas i piątka Saisai Zheng wygrały tylko jedno spotkanie, Kurumi Nara [7] dotarła do ćwierćfinału, a Yulia Putintseva [3] i Su-Wei Hsieh [6] do półfinału. Meczu nie wygrała tylko rozstawiona z ósemką Alison Riske. Debiutujący w rozgrywkach WTA turniej w Kaohsiung przechodzi więc już do historii.

Swój pierwszy raz w kalendarzu WTA ma za sobą też Sankt Petersburg. Do drugiego co do wielkości rosyjskiego miasta organizatorom nie udało się ściągnąć żadnej tenisistki z Top 10, ale do rywalizacji stanęło sześć przedstawicielek czołowej trzydziestki. Po losowaniu drabinki głównej z turnieju wycofały się rozstawiona z szóstką Anna Karolina Schmiedlova (zwichnięcie kostki) i ósemką Alize Cornet (kontuzja pleców). Nie powiodło się Kristinie Mladenovic [7] i Caroline Wozniacki [3], które przegrały swoje inauguracyjne pojedynki. W półfinałach znalazły się za to trzy z czterech najwyżej rozstawionych - Belinda Bencic, Roberta Vinci i Ana Ivanovic. Tą czwartą, ku uciesze miejscowych kibiców, niespodziewanie była Daria Kasatkina. Rosjanka coraz pewniej czuje się w zawodach głównego cyklu WTA i osiąga coraz lepsze wyniki. O główne trofeum zmierzyły się turniejowa jedynka i dwójka, czyli Bencic i Vinci. Wygrała Włoszka, zdobywając jubileuszowy 10. tytuł w karierze, ale pierwszy od trzech lat. Dla Szwajcarki nagroda pocieszenia - finał w Sankt Petersburgu zapewnił jej awans do elitarnej dziesiątki kobiecego rankingu. I jak to mówią - I wilk syty i owca cała.

W największym turnieju męskim w tym tygodniu w Rotterdamie uczucia sytości doznał Martin Klizan. Słowak w imponującym stylu sięgnął po największy tytuł w karierze i pisząc "imponujący" wcale nie mam na myśli, że dokonał tego z dziecinną łatwością. Wręcz przeciwnie - musiał się sporo natrudzić, aby osiągnąć ten życiowy sukces. Klizan w pięciu spotkaniach rozegrał aż 14 setów, a w trzech ostatnich pojedynkach musiał odrabiać straty po przegranych tie-breakach, broniąc przy tym łącznie 8(!) piłek meczowych. W drodze po tytuł Słowak pokonał m.in. rewelacyjnie spisującego się w tym sezonie Bautistę Aguta, a w finale turniejową piątkę Gaela Monfilsa. W Holandii zawiedli inni wysoko rozstawieni tenisiści - Marin Cilic [2] i Viktor Troicki [8] odpadli w ćwierćfinale, Gilles Simon [3] w drugiej rundzie, a David Goffin [4] i Benoit Paire [7] przegrali już inauguracyjne spotkania. Zaskoczył Philipp Kohlschreiber i Nicolas Mahut - półfinaliści imprezy. W ostatniej chwili z turnieju wycofał się świeżo upieczony mistrz Montpellier, Richard Gasquet, który miał zagrać z jedynką. Oficjalny powód - grypa. Tytułu sprzed roku nie obronił Stan Wawrinka, który w Holandii w ogóle się nie pojawił.

Do oddalonego o ponad 7000 km Memphis zawitał za to Kei Nishikori, który po raz czarty z rzędu próbował podbić miasto Elvisa Presleya. W Memphis Open Japończyk był oczywiście największą gwiazdą i głównym pretendentem do końcowego triumfu. Chytry plan zagrożenia siódmej rakiecie świata mieli reprezentanci gospodarzy Steve Johnson [2], Donald Young [3] i Sam Querrey [4], ale tylko ten ostatni osiągnął zadowalający wynik, docierając do półfinału, w którym po walce przegrał właśnie z Nishikorim. Reszta odpadła jeszcze w przedbiegach. Najbardziej sensacyjną porażkę poniósł Johnson, którego pokonał zaledwie 18-letni Taylor Fritz. Młody tenisista od dawna postrzegany jest przez znawców za wielki talent i nadzieję amerykańskiego tenisa. Fritz, grający w Memphis z dziką kartą, rozegrał turniej życia, a występ przed własną publicznością okrasił pierwszym w karierze finałem rangi ATP. Został też najmłodszym amerykańskim finalistą od czasu triumfu w Wembley Championships Michaela Changa (1989). W meczu o tytuł kolejnej sensacji już nie sprawił, przegrał z Nishikorim w dwóch setach, ale dzięki świetnej postawie znacznie przybliżył się do pierwszej setki rankingu (z początkiem turnieju był 145. rakietą świata). Japońska dominacja w Memphis wciąż trwa...

Co nie udało się Amerykanom w Memphis, zrobił Dominic Thiem w Argentynie. Austriak przerwał siedmioletnią, trwającą od 2009 roku hiszpańską hegemonię na czerwonej mączce w Buenos Aires. Przebieg argentyńskiego turnieju, zgodnie z oczekiwaniami, zmierzał ku finałowi marzeń, czyli rozstawionego z jedynką Rafaela Nadala z dwójką Davidem Ferrerem. Aż do półfinałów, w których tak jak podczas trzęsienia ziemi, wszystko nagle runęło. Nadal sensacyjnie przegrał z młodym Thiemem, nie wykorzystując po drodze piłki meczowej, a Ferrera po raz pierwszy w karierze, w 16. pojedynku pokonał rodak Nicolas Almagro. I to właśnie dzięki niemu szansa na zachowanie hiszpańskiej dominacji w Argentina Open wciąż jeszcze się tliła. Ale po ostatnim punkcie finału ostatecznie zgasła, Almagro skapitulował, a Thiem po raz czwarty w karierze mógł unieść ręce w geście triumfu. Młody Austriak wyrasta na prawdziwą gwiazdę kortów ziemnych. Dotychczasowe trzy tytuły także wywalczył na ceglanej mączce (w Gstaad, Nicei i Umagu). W końcu wyrasta nam prawdziwy rywal na dla Nadala? Odpowiedź już podczas sezonu na kortach ziemnych.


Tradycyjnie już na koniec słów kilka o występach Polaków. Oczywiście na największą uwagę zasługuje Mariusz Fyrstenberg, który w parze z Santiago Gonzalezem po raz drugi z rzędu wygrał halowy turniej w Memphis. W finale polsko-meksykańska para pokonała turniejową czwórkę, Amerykanów Steve'a Johnsona i Sama Querrey'a. Za rok czekamy więc na klasyczny hat-trick. W męskim deblu, tyle że w Rotterdamie i bez skutku, reprezentowali nas jeszcze Łukasz Kubot i Marcin Matkowski. Polacy przegrali już pierwszy mecz z rozstawionymi z numerem 4. Rohannem Bopanną i Florinem Mergeą. 

W singlu mogliśmy oglądać trzy Polki: Ulę Radwańską i Magdę Linette w tajwańskim Kaohsiung oraz Katarzynę Kawę w kwalifikacjach w Sankt Petersburgu. Cała trójka przegrała swoje drugie pojedynki, choć Ula i Magda z głównymi faworytkami (odpowiednio Venus Williams [1] i Misaki Doi [2]), późniejszymi finalistkami.     



   













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz