Translate

niedziela, 31 stycznia 2016

Australian Open cz.1: Kerber spełnia marzenia, fenomenalna SanTina poza zasięgiem




















Wyczekiwany od początku nowego sezonu pierwszy wielkoszlemowy turniej dobiegł już końca. Australian Open, jak co roku, nie rozczarował, przyniósł za to wszystko, co każdy miłośnik białego sportu lubi najbardziej - wyrównane i stojące na wysokim poziomie pojedynki, małe niespodzianki i wielkie sensacje, spektakularne powroty oraz walkę na całego, często okupioną niesamowitym bólem i łzami - radości bądź smutku.

Łzy radości popłynęły wczoraj z oczu Angelique Kerber, która niespodziewanie, według niektórych nawet sensacyjnie, sięgnęła po pierwszy wielkoszlemowy skalp w karierze. Angie dokonała czegoś niezwykłego, bowiem w melberneńskim finale pokonała carycę światowych kortów Serenę Williams. Choć po ostatniej piłce finału Amerykanka nie rozpaczała, a wręcz cieszyła się z sukcesu Niemki, to porażka na Rod Laver Arenie może być najgorszą w skutkach w jej bogatej karierze. Serena już w pierwszym szlemie nowego sezonu straciła szansę na skompletowanie Kalendarzowego i Złotego Wielkiego Szlema, czego jeszcze nigdy nie dokonała. O ile na ten pierwszy zapewne będzie miała okazję w przyszłym roku, o tyle drugi wydaje się być już poza zasięgiem 35-latki z Miami. Kolejne igrzyska dopiero za cztery lata, a trudno przypuszczać, by kariera Williams trwała jeszcze tak długo...
Droga Kerber do mistrzostwa nie była usłana różami. Mało brakowało, by Niemka już po pierwszym meczu musiała pakować walizki. Bliska sprawienia sensacji była niewysoka Japonka Misaki Doi, która nie wykorzystała piłki meczowej w tie-breaku drugiego seta. W ćwierćfinale z kolei Angie przyszło zmierzyć się z fantastycznie dysponowaną dotąd Victorią Azarenką, którą po pierwszych rundach eksperci typowali jako murowaną finalistkę imprezy. Kerber zwyciężyła w imponującym stylu, czym zgłosiła swoje aspiracje do walki o końcowy tytuł. W półfinale nie dała większych szans debiutującej na tym etapie Brytyjce Johannie Koncie, choć pierwszy set zapowiadał mocno wyrównane spotkanie. W finale Angie ponownie wspięła się na wyżyny swoich umiejętności i ku zdziwieniu wszystkich bez skrupułów ograła liderkę rankingu i najlepszą obecnie tenisistkę świata Serenę Williams. Tym samym została drugą Niemką - po Steffi Graf - która wygrała turniej wielkoszlemowy w Erze Open i jednocześnie obroniła samodzielne liderowanie Steffi w ilości zdobytych tytułów Wielkiego Szlema.

Australian Open, jak co roku, obfitował w wiele niespodziewanych wyników, zarówno w sensie pozytywnym, jak i negatywnym. Po pierwszych meczach bilety powrotne mogło już rezerwować 12 z 32 rozstawionych tenisistek. Najbardziej oczywiście szokowały porażki turniejowej dwójki Simony Halep, ósemki - Venus Williams i szesnastki - Caroline Wozniacki, ale dużym zaskoczeniem były też przegrane Sary Errani (17), Andrei Petkovic (22), Sloane Stephens (24), Anastasii Pavlyuchenkovej (26), czy Samanthy Stosur (25), choć akurat Australijka w Melbourne delikatnie mówiąc nigdy nie zachwycała. Druga runda także zebrała swoje żniwo wśród rozstawionych, odpadły: Petra Kvitova (6), Timea Bacsinszky (11), Elina Svitolina (18), Jelena Jankovic (19), Svetlana Kuznetsova (23) i Sabine Lisicki (30). Ale i to nie był koniec niespodzianek. W trzeciej rundzie z Australian Open pożegnała się też trzecia rakieta świata Garbine Muguruza, nr 9. - Karolina Pliskova, nr 13. -  Roberta Vinci i nr 28. Kristina Mladenovic. Porażki wysoko rozstawionych oznaczały, że w Melbourne pojawiło się kilka nazwisk, które dotąd nie osiągały znaczących sukcesów. Turniej życia rozegrały Johanna Konta i Zhang Shuai. Konta jest pierwszą Brytyjką, która awansowała do półfinału Wielkiego Szlema od czasów Jo Durie, czyli od 1984 roku(!). Zhang natomiast może czuć się jak wielkoszlemowa mistrzyni, gdyż zwycięstwo nad Madison Keys w czwartej rundzie było jej siódmym w Melbourne, a właśnie tyle meczów trzeba wygrać, by triumfować w całym turnieju. Chinka swój występ w Australii rozpoczynała jednak od kwalifikacji. W głównej drabince to ona wyeliminowała m.in. wiceliderkę rankingu Simonę Halep, czy zawsze groźną Alize Cornet. Z dobrej strony w Melbourne Park pokazały się też nowa nadzieja australijskiego tenisa, Daria Gavrilova, młoda Rosjanka Margarita Gasparyan i Niemka Anna-Lena Friedsam. Wszystkie trzy przegrały w czwartej rundzie z faworytkami, ale pozostawiły po sobie bardzo pozytywne wrażenie. Na pewno będzie o nich jeszcze głośno.

A co z pozostałymi faworytkami, które przetrwały rzeź rozstawionych? Fantastycznie zaprezentowała się Agnieszka Radwańska (4), która dotarła aż do półfinału, choć w 1/8 finału była bliska porażki z Friedsam, jednak w trzecim secie wróciła z bardzo dalekiej podróży. Pojedynek o finał z Sereną był tylko spacerkiem, niestety dla Amerykanki. Ćwierćfinał w Melbourne osiągnęła Maria Sharapova (5), ale podobnie jak Agnieszka nie postawiła się liderce rankingu. Na ty samym etapie swój udział w Australian Open zakończyła Carla Suarez Navarro (10), której drogę do pierwszego wielkoszlemowego półfinału w karierze zamknęła Radwańska.
Pierwszy Wielki Szlem w nowym sezonie przyniósł wiele niespodziewanych wyników, co zwiastuje niezwykle ciekawą, dalszą część tenisowych zmagań. Oby z udziałem Radwańskiej ...


Turniej debla miał tylko dwie bohaterki - Martinę Hingis i Sanię Mirzę. Popularna "SanTina", jak same siebie nazywają, jest niepokonana od 22 sierpnia 2015 roku (!), kiedy to po raz ostatni przegrały z tajwańskimi siostrami Chan (półfinał w Cincinnati). Hinduska i Szwajcarka, rozstawione w Melbourne z jedynką, przeszły przez turniej niczym walec, miażdżąc po drodze kolejne rywalki. Małe problemy napotkały jedynie w ćwierćfinale, gdzie jedynego seta urwały im Anna-Lena Groenefeld i Coco Vandeweghe. Ale na więcej Mirza i Hingis już nie pozwoliły. Zgarnęły trzeci z rzędu wielkoszlemowy skalp, po Wimbledonie i US Open 2015. Szwajcarsko-hinduska para może też pochwalić się imponującą liczbą 36 meczów z rzędu bez porażki, co jest najdłuższą taką serią w rywalizacji deblistek od 26 lat! Zwycięstwo w Australian Open było dwunastym wspólnym triumfem Hingis i Mirzy.

Finałowe rywalki Szwajcarki i Hinduski, Andrea Hlavackova i Lucie Hradecka także mogą zaliczyć turniej do udanych. Wszak nie udało im się wywalczyć trzeciego wielkoszlemowego tytułu (po French Open 2011 i US Open 2013), ale przegrać z tak dobrze dysponowanymi przeciwniczkami to żadna ujma. O mały włos, a Czeszki w ogóle nie znalazły by się w wielkim finale. W ćwierćfinale uciekły spod topora sióstr Chan, które prowadziły już 6:2, 5:2, ale potrafiły w wielkim stylu powrócić do gry i ostatecznie pokonać rozstawione z dwójką Tajwanki.

W turnieju debla nie było więc większych sensacji, choć za małe niespodzianki można uznać porażki Timei Babos i Katariny Srebotnik (4) w drugiej rundzie, czy Caroline Garcii i Kristiny Mladenovic (3) w trzeciej, w obu przypadkach z niżej notowanymi duetami.


Na koniec kilka słów o występach Polek w Melbourne Park. Poza Agnieszką Radwańską, o której już pisałem, o reszcie wyników wolelibyśmy chyba zapomnieć. Paula Kania, co prawda dobrze rozpoczęła kwalifikacje do AO (w pierwszej rundzie wygrała z rozstawioną z "13" Marią-Teresą Torro Flor), ale to wszystko na co było ją stać - odpadła już w drugiej rundzie, przegrywając z Julią Boserup. W głównej drabince jeszcze gorzej. Meczu otwarcia nie potrafiły wygrać ani Magda Linette, ani Urszula Radwańska. I o ile porażkę tej pierwszej można jakoś usprawiedliwić (Monica Puig była wszak w bardzo dobrej formie, o czym świadczy finał w Sydney), o tyle przegranej Uli z chorwacką nastolatką (gdy prowadzi 6:0, 3:0 i 30:0 z podwójnym breakiem) już totalnie nie potrafię zrozumieć... W deblu też katastrofa. Wszystkie nasze reprezentantki pokonane już w pierwszej rundzie. To nie było to, czego spodziewaliśmy się po występie Polek i na co czekaliśmy od początku sezonu...

A jutro podsumowanie turnieju mężczyzn.



















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz