Translate

poniedziałek, 29 lutego 2016

Czarny tydzień faworytów.



To był czarny tydzień dla faworytów. W żadnym z pięciu rozgrywanych turniejów organizatorzy nie mogli pochwalić się finałem marzeń, czyli spotkania dwóch najwyżej rozstawionych w imprezie. Mało tego - w decydującej fazie turnieju nie grała żadna "jedynka". A tenisiści na prawdę z najwyższej półki: Kerber, Azarenka, Djokovic, Ferrer, Paire. Ale po kolei ...

Tradycyjnie o najlepszą obsadę w ostatnim tygodniu lutego w rywalizacji kobiet zadbali szejkowie z Kataru. Do Doha w pogoni za punktami i ogromnymi pieniędzmi zawitała niemal cała czołowa dziesiątka WTA, zabrakło jedynie Sereny Williams i wciąż kontuzjowanej Marii Sharapovej. Przygoda z Katarem bardzo szybko zakończyła się jednak dla dziewiątki rozstawionych, wśród której była turniejowa jedynka Angelique Kerber i dwójka Simona Halep. Odpadły też Bencic [6], Safarova [7], Pliskova [10], Kuznetsova [12], Jankovic [14], Svitolina [15] i Errani [16]. Niewiele zdziałały również Petra Kvitova [5] i Caroline Wozniacki [13], które nie zdołały przebrnąć trzeciej rundy. Mimo prawdziwej rzezi rozstawionych w finale znalazła się jedna z nich - Carla Suarez Navarro [8]. Hiszpanka rozegrała turniej życia i w nagrodę mogła cieszyć się z największego trofeum w karierze. W decydującym pojedynku wygrała z prawdziwą sensacją katarskiej imprezy - Jeleną Ostapenko. 18-letnia Łotyszka przebojem zawędrowała aż do finału, eliminując po drodze m.in. Kuznetsovą i Kvitovą. Była nawet seta od zwycięstwa, ale doświadczenie Navarro nad młodością Ostapenko wzięło jednak górę. Dzięki rewelacyjnemu występowi w Doha Łotyszka awansuje w najnowszym rankingu o blisko 50 pozycji i będzie 41. rakietą świata.

Drugi turniej pod egidą WTA, jaki rozgrywano w tym tygodniu to Acapulco. W meksykańskim kurorcie najwyżej rozstawioną tenisistką była aktualnie 14. w rankingu Victoria Azarenka. Białorusince nie udał się jednak podbój miasta u wybrzeży Oceanu Spokojnego. Wycofała się z turnieju przed spotkaniem drugiej rundy z powodu kontuzji lewego nadgarstka. Na nieszczęściu byłej liderki rankingu skorzystała Dominika Cibulkova, która po otrzymaniu walkowera poszła za ciosem i awansowała do finału imprezy. W nim zmierzyła się z numerem dwa turnieju Sloane Stephens. Amerykanka po raz drugi w tym sezonie błysnęła formą i po ponad trzygodzinnym meczu pokonała Słowaczkę, zgarniając drugi tytuł w sezonie, a trzeci w dotychczasowej karierze. W Acapulco obyło się bez większych sensacji. Za niespodzianki można uznać jedynie porażki Alison van Uytvanck w pierwszej i Johanny Konty w drugiej rundzie.

Identyczny przebieg jak ten w Acapulco miał męski turniej w Dubaju. W ZEA pojawiło się trzech tenisistów z Top10, ale główny faworyt był tak naprawdę tylko jeden - Novak Djokovic. Serb niespodziewanie jednak skreczował w ćwierćfinałowym spotkaniu z Feliciano Lopezem z powodu problemów z okiem. Pech lidera rankingu ATP doskonal wykorzystał grający w tej samej połówce drabinki Marcos Baghdatis. Cypryjczyk rozpoczął turniej od zwycięstwa nad rozstawionym z piątką Viktorem Troickim, po drodze pokonał jeszcze m.in. Roberto Bautistę Aguta [4] i Feliciano Lopeza [6] i dość nieoczekiwanie zameldował się w finale, gdzie czekał na niego kolejny faworyt, Stan Wawrinka. Tutaj sensacji już nie było. Szwajcar pokonał Baghdatisa i sięgnął po drugie trofeum w sezonie, a trzynaste w karierze. Dzięki zwycięstwu w Dubaju Wawrinka dołączył do Djokovica i Bautisty Aguta, którzy też już dwukrotnie wygrywali w tym sezonie.

Dzień później lista tenisistów z drugim w sezonie tytułem powiększyła się o kolejne nazwisko. W Acapulco nie było mocnego na Dominica Thiema. Austriak do Meksyku przyleciał prosto z Ameryki Południowej, gdzie o rankingowe punkty walczył w dwóch turniejach na nawierzchni ziemnej: Buenos Aires (zwycięstwo) i Rio de Janeiro (półfinał). W Acapulco rywalizacja toczyła się na kortach twardych, ale i tu Thiem pokazał rywalom, że jest trudnym przeciwnikiem. W finałowym spotkaniu pokonał Australijczyka Bernarda Tomica i zdobył pierwszy w karierze tytuł na hardkorcie. W Acapulco sypnęło sensacjami. Już w drugiej rundzie odpadli dwaj najwyżej notowani tenisiści: broniący mistrzostwa David Ferrer i Kei Nishikori. Jeszcze gorzej spisał się Marin Cilic, który przegrał już inauguracyjne spotkanie. Bez zwycięskiego meczu w 2016 r. wciąż pozostaje Ivo Karlovic, na domiar złego Chorwat nie dokończył pojedynku z Harrisonem z powodu kontuzji kolana. Po raz kolejny błysnął za to młodziutki Taylor Fritz, który po przejściu kwalifikacji dotarł aż do ćwierćfinału, a w pierwszej rundzie wyeliminował Jeremy'ego Chardy'ego [8]. Coś czuję, że będą ludzie z tego chłopaka.

W Sao Paulo, ostatnim rozgrywanym w tym tygodniu turnieju, tenisiści rywalizowali na czerwonej mączce. Przebieg brazylijskiej imprezy łudząco przypominał jednak obrazki z twardych kortów w Acapulco. Tutaj również na drugiej rundzie swoja przygodę z turniejem zakończyli najwyżej rozstawieni zawodnicy: Francuz Benoit Paire i reprezentant gospodarzy Thomaz Bellucci. Zawiedli też inni faworyci: Albert Ramos-Vinolas [5], Paolo Lorenzi [6], Nicolas Almagro [7] i Pablo Andujar [8]. Żadnemu z nich nie udało się pokonać nawet pierwszej przeszkody. Formą błysnęli za to Hiszpan Inigo Cervantes i Serb Dusan Lajovic - półfinaliści imprezy. Z dobrej strony ponownie zaprezentował się też grający z dziką kartą 21-letni Thiago Monteiro, którego dopiero w ćwierćfinale zatrzymał Pablo Cuevas. Urugwajczyk w Sao Paulo czuje się jak ryba w wodzie. Po raz drugi z rzędu triumfował na brazylijskiej mączce, a w finale pokonał imiennika z Hiszpanii - Carreno Bustę. Cuevas wpisał się też na coraz dłuższą listę tenisistów z dwoma tytułami w obecnym sezonie.

Na koniec tradycyjnie już słów kilka o występach Polaków. Oczywiście już, też tradycyjnie, najlepszy wynik osiągnęła Agnieszka Radwańska. Nasza super ninja grała w półfinale turnieju rangi Premier 5 w Doha, w którym przegrała z Carlą Suarez Navarro, późniejsza triumfatorką. Ale i tak z tego turnieju najbardziej zapamiętamy to, co Agnieszka wyczyniała w pamiętnym ćwierćfinale z Robertą Vinci. Bajeczny mecz Polki, który odbił się szerokim echem w tenisowym światku jest po prostu nie do zapomnienia. Jak najszybciej trzeba zapomnieć natomiast o pozostałych singlowych potyczkach biało-czerwonych. Urszula Radwańska w Acapulco oprócz Pavlyuchenkovej przegrała także z kontuzją, kwalifikacji nie przebrnęła Paula Kania, która wyraźnie uległa Marii-Teresie Torro-Flor, a w Doha z Andreą Hlavackovą na tym samym etapie poległa Magda Linette (po raz drugi z rzędu). W kobiecym deblu iskierka nadziei. Paula Kania i Argentynka Maria Irigoyen grały w półfinale w Acapulco, w którym nie dały już rady najwyżej rozstawionym Hiszpankom Medinie Garrigues i Parra Santonji. Alicja Rosolska w parze z Brytyjką Naomi Broady przegrały w pierwszej, a Klaudia Jans-Ignacik z Barborą Krejcikovą w drugiej rundzie w Doha.
W męskim deblu naszych tenisistów na różnych etapach turnieju pokonywali późniejsi mistrzowie. W Dubaju Łukasz Kubot i Marcin Matkowski awans do półfinału stracili po porażce z Włochami Simone Bolellim i Andreasem Seppim, w Acapulco drogę do półfinału Mariuszowi Fyrstenbergowi i Santiago Gonzalezowi zamknęli Treat Huey i Max Mirnyi [4], a w Sao Paulo marzenia o dobrym występie Mateuszowi Kowalczykowi i Andreasowi Siljestromowi prysły po meczu z Julio Peraltą i Horacio Zeballosem. Moje marzenia o dobrych występach Polaków wciąż jeszcze trwają...

















       

środa, 24 lutego 2016

Tydzień sensacji. Powrót Del Potro.
























Patrząc na początek nowego sezonu, miniony tydzień był chyba najbardziej bogaty w niespodziewane, a często nawet sensacyjne rozstrzygnięcia. Zobaczcie jakie cuda działy się na czterech kontynentach przez ostatnie siedem dni...

Turniej w Dubaju, mimo znakomitej obsady, przeszedł do historii w tym raczej niechlubnym wyczynie. Po raz pierwszy, odkąd tenis zagościł w kraju szejków, swojego pierwszego pojedynku w głównej drabince nie wygrała żadna z ośmiu rozstawionych tenisistek. O ile porażkę turniejowej piątki Belindy Bencic i siódemki Roberty Vinci można jeszcze zrozumieć - obie grały w finale w Sankt Petersburgu i mogły być jeszcze zmęczone - o tyle przegrane Halep [1], Muguruzy [2], Suarez Navarro [3], Kvitovej [4], Pliskovej [6] i Kuznetsovej [8] można uznać za totalną wpadkę. Potknięcia głównych faworytek doskonale wykorzystała za to Sara Errani. Włoszka zagrała znakomity turniej i w nagrodę sięgnęła po dziewiąty i jednocześnie największy skalp w singlowej karierze. Poprzednie osiem tytułów, jakie Errani zdołała wygrać miały tę najniższą rangę - international. Turniej życia w Dubaju rozegrała także finalistka imprezy Barbora Strycova. Czeszka, co prawda nie ugrała za wiele w ostatnim meczu, ale finał turnieju rangi Premier to jej największe dotychczasowe osiągnięcie. Z dobrej strony pokazały się też młode nadzieje kobiecego tenisa - Elina Svitolina i Caroline Garcia - półfinalistki dubajskiej imprezy. W ZEA można było zatem poczuć powiew młodości.

W Rio de Janeiro sytuacja zgoła odmienna. Inny kontynent, inna ranga turnieju, inna nawierzchnia. Na starcie ani jednej zawodniczki z czołowej 40. rankingu. Jedynie przebieg rozgrywek przypominał ten z Dubaju - prawdziwą rzeź faworytek. Najwyżej rozstawiona Teliana Pereira (44. na świecie) odpadła zanim jeszcze turniej na dobre się nie rozpoczął. Inauguracyjnych porażek doznały też McHale [4], Maria [7] i Mitu [8]. Ich los, tyle że w drugiej rundzie podzieliły Johanna Larsson [2] i Polona Hercog [5]. W ćwierćfinale poległy też ostatnie dwie rozstawione - Danka Kovinic [3] i Lara Arruabarrena [6]. Cały splot tych wyników sprawił, że w finale znalazły się tenisistki, które przed rozpoczęciem turnieju nie były upatrywane w roli faworytek - 35-letnia Francesca Schiavone i o dwanaście lat młodsza Shelby Rogers. Zwyciężyła Włoszka, dla której był to pierwszy tytuł od niespełna trzech lat, a siódmy w całej karierze. Triumf na brazylijskiej mączce pozwoli też Schiavone powrócić do czołowej setki rankingu WTA. W Rio w rywalizacji kobiet górą więc doświadczenie.

A jak było w przypadku mężczyzn? Tutaj sensacji także co nie miara. Organizatorzy postarali się o topowe nazwiska z męskiego touru - brazylijscy kibice mogli podziwiać w akcji m.in. Rafę Nadala, Davida Ferrera, Dominica Thiema, Fabio Fogniniego, Jacka Socka, Johna Isnera czy Jo-Wilfrieda Tsongę. Choć akurat w przypadku ostatniej trójki słowo podziwiać to zdecydowanie wyraźnie nadużycie. Zarówno Amerykanie, jak i Francuz przegrali swoje inauguracyjne spotkania, ale to porażka Tsongi wzbudziła największe rozczarowanie. Debiutującego w Rio 30-latka z Le Mans bez skrupułów ograł bowiem 338. na świecie Brazylijczyk Thiago Monteiro, dla którego z kolei był to debiutancki mecz w głównym cyklu ATP World Tour. Słaby występ na brazylijskiej mączce zanotował też Fabio Fognini, który odpadł już w drugiej rundzie i ubiegłoroczny mistrz David Ferrer, pokonany przez Thiema w ćwierćfinale. Prawdziwą bombą była jednak półfinałowa porażka najwyżej rozstawionego Nadala z Pablo Cuevasem. Ty razem to Urugwajczyk pokazał światu, że król Rafa powoli zaczyna tracić swój blask na ziemi i wygranie z nim na tej nawierzchni to nie jest już zadanie z serii mission impossible. Cuevas zmierzył się w finale z innym jego sensacyjnym uczestnikiem Guido Pellą, który znalazł się w składzie Argentyny na marcowy mecz Pucharu Davisa z Polską. Urugwajczyk wygrał w trzech setach i odniósł największe zwycięstwo w karierze. Pella na swój premierowy tytuł musi jeszcze poczekać...

Dość czekania miał za to Nick Kyrgios. Knąbrny Australijczyk postanowił w tym tygodniu skupić się na tenisie i pokazać na co tak naprawdę go stać. Bez straty seta wygrał nieźle obsadzony halowy turniej w Marsylii, a po drodze wyeliminował m.in. turniejową dwójkę Tomasa Berdycha i trójkę Richarda Gasqueta, a w finale ograł też czwórkę Marina Cilica. Słabo spisał się główny faworyt francuskiej imprezy, najwyżej rozstawiony Stan Wawrinka, którego marzeń o półfinale pozbawił Benoit Paire. Gospodarzy zawiódł też Gilles Simon niespodziewanie pokonany w pierwszej rundzie przez Gabashviliego. Tym samym Francuz nie obronił wywalczonego przed rokiem tytułu.

Nowego mistrza poznaliśmy też w Delray Beach. W amerykańskim finale ogromne zaskoczenie. Sam Querrey lepszy od sensacyjnego Rajeeva Rama. Po raz pierwszy od 2009 roku, czyli zwycięstwa Mardy'ego Fisha, na Florydzie triumfował reprezentant gospodarzy. Podobnie jak w pozostałych turniejach, tak i za oceanem nie obyło się bez porażek faworytów. Pierwsza runda okazała się nie do przebrnięcia dla dwóch najwyżej rozstawionych tenisistów - Kevina Andersona i Bernarda Tomica. Ich los podzielił też ubiegłoroczny triumfator, oznaczony trójką Ivo Karlovic. Jednak niekwestionowanym wydarzeniem numer jeden turnieju był powrót na kort Juana Martina del Potro. Argentyńczyk po 11 miesiącach przerwy znowu mógł cieszyć kibiców swoim tenisem. W Delray Beach dotarł aż do półfinału, w którym przegrał z późniejszym mistrzem - Querreyem. Ale jak sam przyznał "Jest po prostu szczęśliwy, że może znów grać w tenisa", dlatego z niecierpliwością czekam na kolejne jego starty. 








   

poniedziałek, 15 lutego 2016

Weteranki wciąż groźne. Thiem skruszył hiszpański mur.



Drugi tydzień lutego w kobiecych rozgrywkach stał od znakiem debiutów. Rozpoczęły się bowiem dwa nowe turnieje na kortach twardych - rangi Premier w Sankt Petersburgu i International w Kaohsiung. W rywalizacji męskiej to tradycyjnie już rozstrzał międzykontynentalny i zróżnicowanie nawierzchniowe - indoor hard w Rotterdamie i Memphis oraz clay w Buenos Aires. Oczywiście nie brakowało zaskakujących wyników i planowych zwycięstw. Ale po kolei...

W Kaohsiung jeszcze przed rozpoczęciem rywalizacji można było w ciemno koronować pierwszą w historii triumfatorkę. Największa gwiazda turnieju Venus Williams w cuglach pokonała wszystkie rywalki nie tracąc przy tym nawet seta. Ale która z tenisistek mogłaby zagrozić Amerykance skoro teoretycznie najpoważniejszą przeszkodą miała być 62. rakieta świata Misaki Doi. Rozstawiona z dwójką Japonka rzeczywiście spotkała się z Venus, ale dopiero w finale, a i tak nic nie zdziałała. Przegrała gładko, podobnie jak jej poprzedniczki i to Williams zgarnęła 49. tytuł w karierze. Przed przyjazdem na Tajwan Amerykanka delikatnie mówiąc nie błyszczała formą, w zawodowym cyklu nie odniosła zwycięstwa (porażki w pierwszych rundach w Auckland i AO), a dwa pojedynki, jakie rozstrzygnęła na swoją korzyść w tym sezonie to mecze w Pucharze Federacji przeciwko Pauli Kani i Magdzie Linette. Venus była główną faworytką do zwycięstwa i z tej roli wywiązała się po mistrzowsku, ale trzeba też wspomnieć o innych pretendentkach aspirujących do walki o końcowy triumf, czyli pozostałych rozstawionych. Turniejowa czwórka Zarina Diyas i piątka Saisai Zheng wygrały tylko jedno spotkanie, Kurumi Nara [7] dotarła do ćwierćfinału, a Yulia Putintseva [3] i Su-Wei Hsieh [6] do półfinału. Meczu nie wygrała tylko rozstawiona z ósemką Alison Riske. Debiutujący w rozgrywkach WTA turniej w Kaohsiung przechodzi więc już do historii.

Swój pierwszy raz w kalendarzu WTA ma za sobą też Sankt Petersburg. Do drugiego co do wielkości rosyjskiego miasta organizatorom nie udało się ściągnąć żadnej tenisistki z Top 10, ale do rywalizacji stanęło sześć przedstawicielek czołowej trzydziestki. Po losowaniu drabinki głównej z turnieju wycofały się rozstawiona z szóstką Anna Karolina Schmiedlova (zwichnięcie kostki) i ósemką Alize Cornet (kontuzja pleców). Nie powiodło się Kristinie Mladenovic [7] i Caroline Wozniacki [3], które przegrały swoje inauguracyjne pojedynki. W półfinałach znalazły się za to trzy z czterech najwyżej rozstawionych - Belinda Bencic, Roberta Vinci i Ana Ivanovic. Tą czwartą, ku uciesze miejscowych kibiców, niespodziewanie była Daria Kasatkina. Rosjanka coraz pewniej czuje się w zawodach głównego cyklu WTA i osiąga coraz lepsze wyniki. O główne trofeum zmierzyły się turniejowa jedynka i dwójka, czyli Bencic i Vinci. Wygrała Włoszka, zdobywając jubileuszowy 10. tytuł w karierze, ale pierwszy od trzech lat. Dla Szwajcarki nagroda pocieszenia - finał w Sankt Petersburgu zapewnił jej awans do elitarnej dziesiątki kobiecego rankingu. I jak to mówią - I wilk syty i owca cała.

W największym turnieju męskim w tym tygodniu w Rotterdamie uczucia sytości doznał Martin Klizan. Słowak w imponującym stylu sięgnął po największy tytuł w karierze i pisząc "imponujący" wcale nie mam na myśli, że dokonał tego z dziecinną łatwością. Wręcz przeciwnie - musiał się sporo natrudzić, aby osiągnąć ten życiowy sukces. Klizan w pięciu spotkaniach rozegrał aż 14 setów, a w trzech ostatnich pojedynkach musiał odrabiać straty po przegranych tie-breakach, broniąc przy tym łącznie 8(!) piłek meczowych. W drodze po tytuł Słowak pokonał m.in. rewelacyjnie spisującego się w tym sezonie Bautistę Aguta, a w finale turniejową piątkę Gaela Monfilsa. W Holandii zawiedli inni wysoko rozstawieni tenisiści - Marin Cilic [2] i Viktor Troicki [8] odpadli w ćwierćfinale, Gilles Simon [3] w drugiej rundzie, a David Goffin [4] i Benoit Paire [7] przegrali już inauguracyjne spotkania. Zaskoczył Philipp Kohlschreiber i Nicolas Mahut - półfinaliści imprezy. W ostatniej chwili z turnieju wycofał się świeżo upieczony mistrz Montpellier, Richard Gasquet, który miał zagrać z jedynką. Oficjalny powód - grypa. Tytułu sprzed roku nie obronił Stan Wawrinka, który w Holandii w ogóle się nie pojawił.

Do oddalonego o ponad 7000 km Memphis zawitał za to Kei Nishikori, który po raz czarty z rzędu próbował podbić miasto Elvisa Presleya. W Memphis Open Japończyk był oczywiście największą gwiazdą i głównym pretendentem do końcowego triumfu. Chytry plan zagrożenia siódmej rakiecie świata mieli reprezentanci gospodarzy Steve Johnson [2], Donald Young [3] i Sam Querrey [4], ale tylko ten ostatni osiągnął zadowalający wynik, docierając do półfinału, w którym po walce przegrał właśnie z Nishikorim. Reszta odpadła jeszcze w przedbiegach. Najbardziej sensacyjną porażkę poniósł Johnson, którego pokonał zaledwie 18-letni Taylor Fritz. Młody tenisista od dawna postrzegany jest przez znawców za wielki talent i nadzieję amerykańskiego tenisa. Fritz, grający w Memphis z dziką kartą, rozegrał turniej życia, a występ przed własną publicznością okrasił pierwszym w karierze finałem rangi ATP. Został też najmłodszym amerykańskim finalistą od czasu triumfu w Wembley Championships Michaela Changa (1989). W meczu o tytuł kolejnej sensacji już nie sprawił, przegrał z Nishikorim w dwóch setach, ale dzięki świetnej postawie znacznie przybliżył się do pierwszej setki rankingu (z początkiem turnieju był 145. rakietą świata). Japońska dominacja w Memphis wciąż trwa...

Co nie udało się Amerykanom w Memphis, zrobił Dominic Thiem w Argentynie. Austriak przerwał siedmioletnią, trwającą od 2009 roku hiszpańską hegemonię na czerwonej mączce w Buenos Aires. Przebieg argentyńskiego turnieju, zgodnie z oczekiwaniami, zmierzał ku finałowi marzeń, czyli rozstawionego z jedynką Rafaela Nadala z dwójką Davidem Ferrerem. Aż do półfinałów, w których tak jak podczas trzęsienia ziemi, wszystko nagle runęło. Nadal sensacyjnie przegrał z młodym Thiemem, nie wykorzystując po drodze piłki meczowej, a Ferrera po raz pierwszy w karierze, w 16. pojedynku pokonał rodak Nicolas Almagro. I to właśnie dzięki niemu szansa na zachowanie hiszpańskiej dominacji w Argentina Open wciąż jeszcze się tliła. Ale po ostatnim punkcie finału ostatecznie zgasła, Almagro skapitulował, a Thiem po raz czwarty w karierze mógł unieść ręce w geście triumfu. Młody Austriak wyrasta na prawdziwą gwiazdę kortów ziemnych. Dotychczasowe trzy tytuły także wywalczył na ceglanej mączce (w Gstaad, Nicei i Umagu). W końcu wyrasta nam prawdziwy rywal na dla Nadala? Odpowiedź już podczas sezonu na kortach ziemnych.


Tradycyjnie już na koniec słów kilka o występach Polaków. Oczywiście na największą uwagę zasługuje Mariusz Fyrstenberg, który w parze z Santiago Gonzalezem po raz drugi z rzędu wygrał halowy turniej w Memphis. W finale polsko-meksykańska para pokonała turniejową czwórkę, Amerykanów Steve'a Johnsona i Sama Querrey'a. Za rok czekamy więc na klasyczny hat-trick. W męskim deblu, tyle że w Rotterdamie i bez skutku, reprezentowali nas jeszcze Łukasz Kubot i Marcin Matkowski. Polacy przegrali już pierwszy mecz z rozstawionymi z numerem 4. Rohannem Bopanną i Florinem Mergeą. 

W singlu mogliśmy oglądać trzy Polki: Ulę Radwańską i Magdę Linette w tajwańskim Kaohsiung oraz Katarzynę Kawę w kwalifikacjach w Sankt Petersburgu. Cała trójka przegrała swoje drugie pojedynki, choć Ula i Magda z głównymi faworytkami (odpowiednio Venus Williams [1] i Misaki Doi [2]), późniejszymi finalistkami.     



   













poniedziałek, 8 lutego 2016

W Montpellier i Quito bez zmian, pierwszy król Sofii.




















Tydzień po zakończeniu zmagań w Australian Open w turniejowych drabinkach w Montpellier, Sofii
i Quito próżno było szukać znakomitych nazwisk. Największe gwiazdy po wyczerpujących tygodniach w gorącej Australii postanowiły wziąć czasowy rozbrat z tenisem. Z top 10 rankingu ATP o punkty, a raczej ich obronę walczył tylko Richard Gasquet, który zresztą do Melbourne w ogóle nie poleciał. Francuz, dla którego był to pierwszy turniej w tym sezonie, wybrał się do Montpellier, gdzie w ubiegłym roku triumfował po rozegraniu trzech gemów z Jerzym Janowiczem. We Francji pojawili się też rodacy Gasqueta - Gilles Simon, Gael Monfils i Benoit Paire oraz Chorwaci Marin Cilic i Borna Coric. Grono faworytów uzupełnił jeszcze Portugalczyk Joao Sousa i Cypryjczyk Marcos Baghdatis. Pierwsze skrzypce na własnym podwórku grał obrońca tytułu, najwyżej rozstawiony Gasquet, który w Montpellier czuje się jak ryba w wodzie. Zwyciężał tu już dwukrotnie - w 2013 i 2015 roku - i tym razem także nie znalazł pogromcy. Po finale z rewelacyjnie spisującym się w turnieju Paulem-Henri Mathieu, zgarnął 13. tytuł w zawodowej karierze. W Open Sud De France totalnie zawiodła pozostała rozstawiona szósta tenisistów (poza Baghdatisem, który przegrał z Gasquetem w ćwierćfinale). Żadnemu z nich nie udało się wygrać pierwszego pojedynku. Fantastycznie zaprezentowali się natomiast Niemcy - kwalifikant Dustin Brown i wielka nadzieja naszych zachodnich sąsiadów Alexander Zverev - obaj dotarli aż do półfinału, eliminując po drodze turniejową dwójkę (Zverev) i trójkę (Brown).

Zgoła odmienną sytuację mogliśmy oglądać w Sofii, która po raz pierwszy w historii organizowała turniej rangi ATP. W Garanti Koza Sofia Open nie zagrał co prawda żaden zawodnik z czołowej dwudziestki, ani też najlepszy obecnie Bułgar Grigor Dimitrov, ale ku uciesze organizatorów o tytuł zmierzyło się dwóch najwyżej rozstawionych w turnieju - Roberto Bautista Agut i Viktor Troicki. Dla obu był to drugi finał w sezonie i druga szansa na główne trofeum. Na początku roku Hiszpan okazał się bezkonkurencyjny w Auckland, a Serb w Sydney. W Sofii zwyciężył ten pierwszy i mógł cieszyć się z czwartego tytułu w karierze. Bautista Agut jest obok Djokovica drugim tenisistą, który w obecnym sezonie już dwukrotnie zaznał smaku zwycięstwa. Hiszpan zapisał się w annałach tenisa jako pierwszy w historii triumfator turnieju Garanti Koza Sofia Open.

W ubiegłym roku pierwszą edycję turnieju, tyle że w ekwadorskim Quito, wygrał Victor Estrella Burgos. Wczoraj Dominikańczyk przekonał się o tym, jak to jest po raz drugi zwyciężyć w tych samych zawodach. Estrella Burgos głównym faworytem na kortach ziemnych w Quito na pewno nie był. Z jedynką rozstawiony był tu Bernard Tomic, a z dwójką Feliciano Lopez. Obaj tenisiści z marzeniami o podbiciu stolicy Ekwadoru musieli pożegnać się jednak już w ćwierćfinale. Tomic przegrał niespodziewanie z Paolo Lorenzim, a Lopeza nieoczekiwanie pokonał rodak Albert Ramos-Vinolas wespół z kontuzją. Ale ani Włoch, ani Hiszpan nic więcej już nie ugrali. W finale znaleźli się za to rozstawiony z trójką Thomaz Bellucci i piątką Victor Estrella Burgos. Po trzysetowej batalii miano niepokonanego w Quito zachował 35-letni reprezentant Dominikany, dla którego to drugi zwycięski finał w karierze. Dominikańczyk wyrósł na prawdziwego hegemona w stolicy Ekwadoru.

__________________________________________________________________________________________


Podczas gdy panowie bili się o rankingowe punkty, panie stanęły w reprezentacyjne szranki i walczyły dla kraju w Pucharze Federacji. Z racji zbliżających się Igrzysk w Rio wiele tenisistek poczuło nagły przypływ patriotyzmu i postanowiło wesprzeć swoje koleżanki w tym największym i najbardziej prestiżowym międzynarodowym turnieju w kobiecym tenisie. W tym sezonie walkę o srebrny puchar w Grupie Światowej rozpoczęły reprezentacje Czech, Rumunii, Niemiec, Szwajcarii, Francji, Włoch, Holandii i Rosji. Do półfinałów awansowały mistrzynie dwóch ostatnich lat Czeszki, które do zwycięstwa nad Rumunkami poprowadziła znakomita Karolina Pliskova, Szwajcarki z rewelacyjną Belindą Bencic, które pokonały Niemki ze świeżo upieczoną mistrzynią wielkoszlemową Angelique Kerber w składzie oraz Francuzki lepsze od Włoszek, gównie dzięki fantastycznej postawie Caroline Garcii i Holenderki, które sensacyjnie wyeliminowały faworyzowane Rosjanki i to na ich terenie. O finał Czechy zagrają ze Szwajcarią, a Francja z Holandią.



Równolegle o awans do baraży o Grupę Światową rywalizowało osiem zespołów w Grupie Światowej II, czyli na zapleczu elity, a wśród nich reprezentacja Polski. Obok Polek reprezentacyjne boje toczyły Amerykanki, Australijki, Słowaczki, Kanadyjki, Białorusinki, Hiszpanki i Serbki. Bez emocji było w Krajlevie, gdzie Garbine Muguruza i spółka rozbiły osłabione brakiem Any Ivanovic Serbki oraz w Kailua Kona, gdzie Amerykanki nie dały żadnych szans Polkom, wśród których po raz pierwszy od dekady zabrakło Agnieszki Radwańskiej. Po weekendzie na Hawajach wiemy jedno - polska reprezentacja bez Agnieszki nie istnieje! Zupełnie inny przebieg miały dwa pozostałe pojedynki. Australia dopiero w meczu deblowym zapewniła sobie zwycięstwo nad Słowacją, podobnie jak Białoruś w starciu z Kanadą - obie reprezentacje wystąpiły jednak bez swoich największych gwiazd, Victorii Azarenki i Eugenie Bouchard. Zwycięzcy tych pojedynków zagrają w kwietniu w barażach o awans do Grupy Światowej, zaś pokonani stoczą bitwę o utrzymanie na zapleczu elity.
























O tym, jak wielki patriotyzm czują panie przed Igrzyskami świadczą liczby. Z czołowej 10. rankingu w barwach narodowych w ten weekend nie zagrała tylko Serena Williams, Agnieszka Radwańska oraz Lucie Safarova, która leczy kontuzję i Flavia Pennetta, która swoją karierę już zakończyła. Na kort nie wyszła też Maria Sharapova, ale Rosjanka była zgłoszona do drużyny narodowej. Dość pokaźna liczba tenisistek z miejsc 11-30. także zasiliła reprezentacyjne szeregi. Taki wysyp "patriotów" przed najważniejszą imprezą czterolecia jest zupełnie nie naturalny. Reprezentowanie kraju na arenie międzynarodowej powinno być dumą i chwałą dla sportowca, a nie jego obowiązkiem.  






 






poniedziałek, 1 lutego 2016

Australian Open cz.2: Status quo - panowanie Djokovica trwa, debiut deblistów

























128 nazwisk w głównej drabince, a w finale dwaj najlepsi obecnie tenisiści świata - Novak Djokovic
 i Andy Murray. Tak w skrócie można opisać wydarzenia ostatnich dwóch tygodni w Melbourne. Patrząc na przebieg turnieju męskiego organizatorzy Australian Open mieli powody do zadowolenia. Rywalizacja tenisistów o pierwsze w nowym sezonie wielkoszlemowe trofeum, w porównaniu do turnieju kobiecego przebiegła bez większych zakłóceń. Jedyną sensacją była porażka rozstawionego z piątką Rafaela Nadala. Hiszpan niespodziewanie przegrał w meczu otwarcia ze starszym rodakiem Fernando Verdasco, co przytrafiło mu się po raz pierwszy w Melbourne, a po raz drugi w Wielkim Szlemie w ogóle. Niespodziankami były też przegrane inauguracje Kevina Andersona (11), Benoita Paire'a (17), Fabio Fogniniego (20) i Ivo Karlovica (22). Od trzeciej rundy rywalizacja toczyła się już zgodnie z rozstawieniem, wygrywał ten z wyższym numerem, wszystko planowo, co w turniejach wielkoszlemowych jest rzadkością. Jedynym odstępstwem była tylko porażka Marina Cilica (12) z Roberto Bautistą Agutem (24) i rewelacyjnie spisującego się od początku roku Milosa Raonica (13), który w czwartej rundzie pokonał po pięciosetowej batalii mistrza sprzed dwóch lat Stana Wawrinkę (4). Kanadyjczyk po raz kolejny zgłosił swoje aspiracje do zwycięstwa w Wielkim Szlemie. Tym razem na jego drodze stanął Andy Murray i najgorszy z możliwych przeciwników - kontuzja. Ale jestem przekonany, że prędzej, czy później, chociaż podejrzewam, że jednak prędzej, zobaczymy uśmiechniętego Raonica trzymającego nad głową wielkoszlemowy puchar. To tylko kwestia czasu.

Melbourneńskie trofeum po raz szósty w karierze uniósł za to Novak Djokovic. Serbski dominator potwierdził, że jest panem i władcą w Melbourne Park, a wszelkie próby jego detronizacji kończą się najczęściej fiaskiem. Bliski zakończenia tego panowania był w 1/8 finału Gilles Simon, ale król Nole, mimo popełnienia rekordowych 100(!) niewymuszonych błędów zdołał się obronić i w piątym secie zniszczył marzenia Francuza o drugim ćwierćfinale w Australii. W ćwierćfinale sposobu na Djoko nie znalazł też Kei Nishikori, a w półfinale tylko seta ugrał Roger Federer. W powtórce finału z lat 2011, 2013 i 2015, kiedy to Djokovic i Murray także stawali naprzeciw siebie, po raz czwarty lepszy okazał się Serb. Klątwa finałów Szkota w Melbourne trwa więc nieprzerwanie...

A co jeszcze zapamiętamy z Australian Open 2016? Na pewno warte odnotowania jest 300. singlowe zwycięstwo Rogera Federera w turniejach wielkoszlemowych, jakie ustanowił podczas meczu trzeciej rundy z Grigorem Dimitrovem. Szwajcar został pierwszym tenisistą w historii, który dokonał takiej sztuki. Roger, czapki z głów!

Tegoroczne Australian Open, a konkretnie 21. dzień stycznia zapisze się na stałe w pamięci wszystkich kibiców na świecie także ze względu na zakończenie kariery przez Lleytona Hewitta. Po dwudziestym występie na kortach w Melbourne Park idol wielu Australijczyków powiedział dość. Decyzja Hewitta nie była jednak spontaniczna, już w ubiegłym roku zapowiedział, że to będzie jego ostatni turniej w karierze. Jak więc ogłosił, tak zrobił. A zaszczytu pożegnania wielkiego mistrza doznał David Ferrer, z którym Lleyton przegrał już w drugiej rundzie.

Australian Open 2016 kojarzyć nam się będzie również z aferą korupcyjną, jaka wybuchła po zwycięstwie Łukasza Kubota i Andrei Hlavackovej nad Davidem Marrero i Larą Arruabarreną w pierwszej rundzie miksta. Zwiększona liczba zakładów na zwycięstwo polsko-czeskiej pary wzbudziła podejrzenia organizacji walczącej z korupcją w tenisie do tego stopnia, że wszczęto postępowanie w tej sprawie. Mam tylko nadzieję, że z ustawieniem meczu ani Polak ani Czeszka nie mieli nic wspólnego...


Turniej debla, w odróżnieniu od singla, przeżył prawdziwe trzęsienie ziemi. Jedynie po jednym meczu w Australii wygrali ubiegłoroczni triumfatorzy Simone Bolelli i Fabio Fognini (5) oraz finaliści Pierre-Hugues Herbert i Nicolas Mahut (6). Na trzeciej rundzie przygodę z Melbourne zakończyli też rozstawieni z numerem 2. Ivan Dodig i Marcelo Melo, 3. - Bob i Mike Bryan'owie, 4. - Rohan Bopanna i Florin Mergea. Tylko rundę dalej doszli Jean-Julien Rojer i Horia Tecau, turniejowa jedynka. Melberneńskie korty szturmem wzięli za to Jamie Murray i Bruno Soares. Brytyjczyk i Brazylijczyk zgarnęli główne trofeum po raz pierwszy w karierze, a w finale po pasjonującej trzysetowej batalii pokonali doświadczonego Daniela Nestora i Radka Stepanka. Zaskoczeniem była też świetna postawa Francuzów Adriana Mannarino i Lucasa Pouille, których dopiero w półfinale zatrzymali późniejsi triumfatorzy.

Bruno Soares przeżywał w Melbourne cudowne chwile nie tylko za sprawą męskiego debla. Wspólnie z Eleną Vesniną sięgnął także po tytuł w mikście, pokonując w decydującym meczu Coco Vandeweghe i Horię Tecau.

Na koniec kilka słów o występach Polaków. Trapiony kontuzjami Jerzy Janowicz nie miał większych szans z Johnem Isnerem w pierwszej rundzie singla i gładko przegrał w trzech setach. W deblu u boku Mariusza Fyrstenberga też wiele nie zwojował. Polacy przegrali już drugi mecz. Zresztą podobnie jak Łukasz Kubot i Marcin Matkowski, rozstawieni w Melbourne z dziesiątką. Małym usprawiedliwieniem dla Polaków może być fakt, że pogromcy obu naszych duetów zmierzyli się ze sobą w finale...

To nie był dobry Szlem w wykonaniu polskich tenisistów. Zarówno kibice, jak i sami zawodnicy, z pewnością liczyli na znacznie więcej. Ale to dopiero początek sezonu i miejmy nadzieję, że dobre wyniki to tylko kwestia czasu...