Translate

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Pierwsi mistrzowie nowego sezonu. "18" Agnieszki Radwańskiej.

Źródło: Twitter


Nowy sezon, nowe emocje, nowe nadzieje. Wszystko nowe. Ale czy na pewno? Początek rozgrywek WTA i ATP 2016 zdominowali starzy wyjadacze. W niemal wszystkich turniejach rozgrywanych w tym tygodniu triumfowało doświadczenie - pierwsze łupy zgarnęli mistrzowie lub finaliści wielkoszlemowi z długim już tenisowym stażem. Jedynie w Auckland i Brisbane (w rozgrywkach męskich) główne role odgrywali ci z mniejszym bagażem doświadczeń, choć czy w przypadku półfinalisty/tki Wielkiego Szlema można mówić o małym doświadczeniu?! Ale po kolei...


Początek nowego sezonu to tradycyjnie gorąca Australia i Nowa Zelandia, egzotyczne Indie oraz bogate Chiny i Katar. Tenisistki, którymi zajmę się w pierwszej kolejności, o pierwsze rankingowe punkty walczyły w Brisbane, Auckland i Shenzhen. Najlepiej obsadzonym był turniej rangi Premier w stolicy stanu Queensland. Organizatorom tradycyjnie już udało się ściągnąć do Brisbane najwięcej gwiazd: cztery tenisistki z Top 10 i pięć z drugiej dziesiątki. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ich ... kontuzje. Jeszcze przed pierwszymi meczami z turnieju wycofały się jego dwie największe gwiazdy - Halep i Sharapova, a swojego inauguracyjnego meczu drugiej rundy nie dokończyła też Muguruza. W Brisbane powstał więc pewnego rodzaju szpital. A jeśli dołożymy do tego słabe występy Bacsinszky i Bencic to w ćwierćfinale kibice mogli oglądać jedynie trzy z ośmiu rozstawionych tenisistek. Ale i one nie podbiły Brisbane. Bezkonkurencyjna okazała się za to nierozstawiona, ale bardzo mocna w tym tygodniu Victoria Azarenka. Białorusinka, dla której był to pierwszy wygrany turniej od sierpnia 2013 roku(!), w drodze po swój 18. tytuł straciła łącznie siedemnaście gemów, a jej finałowa rywalka Angelique Kerber nie miała na korcie nic do powiedzenia.


Nic do powiedzenia nie miały też tenisistki w Shenzhen, gdzie niepodzielnie rządziła Agnieszka Radwańska. Krakowianka niemal w cuglach wygrała chiński turniej, a gdy z dalszej gry w pierwszej rundzie spotkania z Saisai Zheng wycofała się chora Petra Kvitova nie było już rywalki, która mogłaby Polce jeszcze zagrozić. Tym bardziej, że rozstawione tenisistki zupełnie rozczarowały. W najlepszej ósemce, obok Agnieszki, znalazła się jeszcze tylko próbująca wrócić do dawnej formy Eugenie Bouchard, ale i ona odpadła już w kolejnym pojedynku. W finale zwycięski marsz Radwańskiej chciała zatrzymać Alison Riske, ale na zamiarach się skończyło. Polka nie dała Amerykance większych szans i odniosła 18. turniejowe zwycięstwo, a dziewiąte na kontynencie azjatyckim. Azja to szczęśliwe miejsce dla Agnieszki i aż żal, że nie ma tam żadnego turnieju Wielkiego Szlema... To drugi raz, kiedy Polka zgarnia główne trofeum w tygodniu otwierającym nowy sezon. Trzy lata temu nowy rok zainaugurowała zwycięstwem w nowozelandzkim Auckland.


W tym roku na listę triumfatorek w tym jednym z najpiękniejszych miast Nowej Zelandii, położonym u podnóża wygasłego wulkanu Eden wpisała się dość niespodziewanie Sloane Stephens. Dość niespodziewanie, gdyż faworytką całej imprezy była raczej jej rodaczka Venus Williams. Najwyżej rozstawiona Amerykanka zaliczyła jednak kompletną wpadkę, bo w meczu pierwszej rundy nie potrafiła pokonać 18-letniej Rosjanki Daryi Kasatkiny. Marzenia organizatorów, a przede wszystkim samej Vee o obronie tytułu prysły więc jak bańka mydlana. Jakby tego było mało kilka godzin później z turniejem pożegnała się też "dwójka" Ana Ivanovic. Serbka, zwyciężczyni tej imprezy sprzed dwóch lat, nie dała rady Naomi Broady. Inauguracyjnego pojedynku nie potrafiły też wygrać inne rozstawione tenisistki: Vandeweghe [6] i Van Uytvanck [8], a na drugiej rundzie zakończyły swój udział Kuznetsova [4] i Strycova [7]. W Auckland można było więc mówić o prawdziwej rzezi faworytek, którą przetrwały jedynie Caroline Wozniacki i Sloane Stephens. Ostatecznie puchar za zwycięstwo w całym turnieju zgarnęła Amerykanka, dla której był to drugi w karierze tytuł rangi WTA.


Tenis w męskim wydaniu mogliśmy oglądać w Doha, Brisbane i Chennai. Najsilniej obsadzony był turniej w stolicy Kataru, dokąd zawitało czterech tenisistów z Top 10. Ale gwiazdą numer jeden i niekwestionowanym faworytem do zwycięstwa był Novak Djokovic. Serb nie miał sobie równych podczas Qatar Exxonmobil Open. I choć doszło do wymarzonego przez organizatorów i wszystkich sympatyków tenisa finału marzeń Djokovic - Nadal to sam jego przebieg już porządnie rozczarował. Nole zdominował odwiecznego rywala, pozwolił mu na zdobycie zaledwie trzech gemów i łatwo sięgnął po swój 60. tytuł w głównym cyklu ATP. Co ciekawe premierowy tytuł w Doha. Oprócz Serba, turniej w mieście leżącym nad Zatoką Perską dobrze wspominać będzie też Ukrainiec Illia Marchenko (94. na świecie!), który dotarł tu aż do półfinału, pokonując w pierwszej rundzie obrońcę tytułu Davida Ferrera. Hiszpan nie był jedynym tenisistą, który przegrał inauguracyjny mecz z zawodnikiem dużo niżej notowanym. Wstydliwej porażki doznał też Feliciano Lopez, którego ograł 75. w rankingu ATP rodak Daniel Munoz de la Nava.


O ile w Doha poznaliśmy nowego mistrza Qatar Exxonmobil Open, o tyle w Aircel Chennai Open status quo zachowany. Po raz trzeci z rzędu, a czwarty w ogóle, mistrzowski tytuł powędrował do Stana Wawrinki. Szwajcar powtórzył sukces z 2011, 2014 i 2015 roku, kiedy to również nie znalazł pogromcy. W sumie było to jego 12. trofeum w karierze. O dużym sukcesie może też mówić 19-letni Borna Coric, dla którego był to debiut w finale zawodów głównego cyklu. W Chennai obyło się bez większych niespodzianek, choć z pewnością na fakt godny odnotowania zasługuje nazwisko Ramkumara Ramanathana w ćwierćfinale - młodego 21-letniego Hindusa, który solidnie wykorzystał przyznaną mu przez organizatorów dziką kartę.


Młodość dała też o sobie znać podczas turnieju w Brisbane. W gronie półfinalistów znalazło się aż trzech urodzonych po (lub w) 1990 roku - Dominic Thiem, Bernard Tomic i Milos Raonic. Stawkę uzupełnił stary (doświadczeniem, nie wiekiem) wyjadacz, ale jednocześnie największa gwiazda w stolicy stanu Queensland - Roger Federer. Szwajcar, wzorem ubiegłego roku, chciał okrasić pierwszy tydzień nowego sezonu kolejnym tytułem, ale nie pozwolił mu na to ten najstarszy z młodych muszkieterów, Kanadyjczyk Raonic. W powtórce finału sprzed roku Milos pokonał Federera w dwóch setach. Dodatkowym smaczkiem decydującego meczu było to, że obecnym trenerem Maestro jest Ivan Ljubicic, który w poprzednim sezonie zasiadał jeszcze w boksie Raonica...


Na koniec kilka słów na temat polskich osiągnięć w pierwszym tygodniu nowego sezonu. Oczywiście największym sukcesem może pochwalić się niezawodna Agnieszka Radwańska. 18. tytuł w Shenzen to dobry prognostyk przed kolejnymi turniejami, a zwłaszcza przed zbliżającym się wielkimi krokami Australian Open. Ale co za plecami krakowianki? Nic. Pustka. Głęboka dziura. Wielka przestrzeń, w której nic się nie dzieje. Paula Kania i Kasia Piter nie przebrnęły nawet jednej rundy kwalifikacji, pierwsza z nich przegrała w Auckland z Kirsten Flipkens, a druga w Brisbane z Laurą Pous-Tio. Magdę Linette pokonało w Shenzhen zatrucie pokarmowe i była zmuszona wycofać się jeszcze przed inauguracyjnym pojedynkiem. W kobiecym deblu też średnio. Alicja Rosolska w parze z Gabrielą Dąbrowski wygrała tylko jeden mecz - w Brisbane z mającymi australijski paszport rosyjskimi siostrami Rodionovymi. Klaudia Jans-Ignacik i Paula Kania w Auckland rozstawione z "czwórką" przegrały już pierwsze spotkanie.

W rywalizacji męskiej singla mieliśmy tylko jednego przedstawiciela. W Brisbane swoich sił w kwalifikacjach próbował Łukasz Kubot, ale już w pierwszej rundzie Japończyk Nishioka szybko sprowadził Polaka na ziemię, oddając mu ledwie dwa gemy... Niewiele lepiej poszło Łukaszowi w grze deblowej, gdzie w parze z Marcinem Matkowskim wygrali tylko jedno spotkanie. Liczyliśmy na więcej, bo Polacy byli rozstawieni w turnieju głównym z numerem 3. Taki sam wynik, tyle że w Chennai osiągnął Mariusz Fyrstenberg i partnerujący mu Santiago Gonzalez, choć na usprawiedliwienie można dodać, że ich pogromcy ostatecznie wygrali cały turniej. Ogólnie mówiąc pierwszy tydzień nowego sezonu to FALSTART w męskim wydaniu.















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz