Translate

niedziela, 17 stycznia 2016

Rozgrzewka przed Melbourne. Doświadczenie górą.


Tydzień przed pierwszym wielkoszlemowym sprawdzianem w tym roku tenisistki i tenisiści szlifowali formę na czterech turniejach: trzech w Australii i jednym w Nowej Zelandii. Tradycyjnie już ostatnim etapem przygotowań do Australian Open jest Sydney, Hobart i Auckland i tradycyjnie czołówka kobiecego i męskiego rankingu rezygnuje ze startów, aby regenerować siły przed występem w Melbourne Park. Zobaczmy więc jak to wszystko wyglądało...

W Sydney, jedynym turnieju rangi Premier, obsada naturalnie wydawała się najmocniejsza. Na liście zgłoszeń cztery rakiety z Top10 i cała rzesza z drugiej dziesiątki rankingu. Kibice mogli tylko zacierać ręce na fantastycznie zapowiadającą się imprezę. No właśnie mogli.... bo tuż po losowaniu głównej drabinki z turnieju wycofały się Agnieszka Radwańska i triumfatorka sprzed roku Petra Kvitova. Obie narzekały na drobne problemy ze zdrowiem, a że na horyzoncie widać już AO lepiej dmuchać na zimne. W tej sytuacji na placu boju z Top10 pozostały już tylko najwyżej rozstawiona Simona Halep, dla której był to inauguracyjny występ w nowym sezonie oraz Angelique Kerber. Pierwsze skrzypce w największym mieście Australii grała jednak rosyjska weteranka Svetlana Kuznetsova. Mieszkająca w Dubaju 30-latka zaimponowała formą na tydzień przed najważniejszym turniejem w pierwszych czterech miesiącach roku. Mimo utrudniających grę opadów deszczu Rosjanka wygrała pasjonujący, blisko trzygodzinny półfinał z Halep i zaledwie kilka godzin później ponownie wyszła na kort, aby zmierzyć się w finale z rewelacją turnieju kwalifikantką Monicą Puig. Młoda Portorykanka, choć wyraźnie bardziej świeższa (w półfinale rywalka skreczowała przy stanie 6:0 dla Puig), nie potrafiła przeciwstawić się grającej jak za najlepszych lat zmotywowanej i rozpędzonej Svecie. Efekt - dwa zdobyte gemy i sromotna klęska. Kuznetsova zgarnia 16. tytuł do kolekcji, ale co najważniejsze dużo pewności siebie przed Melbourne. A co z pozostałymi faworytkami w Sydney? Bez formy wydają się być Ana Ivanovic i Timea Bacsinszky, które po raz drugi z rzędu pożegnały się z turniejem już w pierwszej rundzie, a kłopoty zdrowotne wyeliminowały też czwartą rozstawioną Angelique Kerber. Patrząc na liczbę wycofań i kreczów aż trudno uwierzyć, że to dopiero początek sezonu... 

W Hobart, drugim kobiecym turnieju w tym tygodniu, także nie obyło się bez zmian w głównej drabince. Po triumfie w Auckland z rywalizacji na Tasmanii zrezygnowała Sloane Stephens, która miała być tu największą gwiazdą. Oficjalnie Amerykankę dotknęła choroba wirusowa. Nieoficjalnie - podejrzewam odpoczynek. Nieobecność Stephens i sprzyjający układ w drabince znakomicie wykorzystała Alize Cornet zdobywając swój piąty tytuł w karierze. Francuzka w drodze do finału nie miała wymagających rywalek, a już w samym meczu o tytuł nie dała szans powoli odradzającej się Eugenie Bouchard. Kanadyjka przyznała później, że podczas decydującego pojedynku była myślami zupełnie w innym miejscu. Mimo porażki Genie może zaliczyć turniej do udanych. O tytuł (zresztą podobnie jak Cornet) zagrała po raz pierwszy od 2014 roku, a po drodze pokonała m.in. drugą (Giorgi - ćwierćfinał) i trzecią (Cibulkovą - półfinał) rozstawioną. Zwyżkująca forma Bouchard to niezbyt dobra wiadomość dla Agnieszki Radwańskiej, z którą może się zmierzyć już w drugiej rundzie AO. Z dobrej strony w stolicy Tasmanii pokazała się też Szwedka Larsson, która dotarła aż do półfinału. Zawiodły za to czwarta, piąta i szósta rozstawiona: Niculescu, Brengle i Strycova. 

Gospodarzy w Sydney zawiódł też Bernard Tomic. I nie do końca chodzi tu o wynik sportowy. Niesforny Australijczyk znów znalazł się w ogniu krytyki po tym jak w ćwierćfinale Apia International poddał mecz z Gabashvilim (przegrywał 3:6, 0:3) tłumacząc się zawrotami głowy. Nie wszyscy obserwujący to spotkanie uwierzyli Tomicowi, sugerując mu symulowanie (w przypadku zwycięstwa w trzech setach musiałby ponownie wyjść na kort tego samego dnia). Istnieją podejrzenia, że Bernie chciał się oszczędzać przed Australian Open. "Dwa dni przed rozpoczęciem turnieju wielkoszlemowego miałem rozegrać dwa mecze w jeden dzień. To nie byłoby dla mnie dobre" - miał powiedzieć najwyżej obecnie notowany Australijczyk, czym niejako potwierdził zarzuty wszystkich sympatyków tenisa. Rundę wcześniej, tyle że z dolnej części drabinki, skreczował też drugi z rozstawienia Dominic Thiem. Powód - pęcherze na stopie. Tytuł w Sydney obronił Viktor Troicki, który po pasjonującym trzysetowym widowisku pokonał Grigora Dimitrova. To trzeci skalp w karierze 29-letniego Serba. Dimitrov czeka na końcowy triumf już od czerwca 2014 roku kiedy to zwyciężył na trawiastych kortach Queen's Clubu. Może w Melbourne?

Tydzień przed Australian Open organizatorom turnieju w Auckland udało się ściągnąć do siebie dwóch tenisistów z czołowej dziesiątki rankingu ATP. W Nowej Zelandii chrapkę na kolejny tytuł mieli David Ferrer i Jo-Wilfried Tsonga. Jednak ani jeden, ani drugi nie zrealizowali swoich planów, obaj odpadli w półfinale, a trzecie w karierze trofeum zgarnął Roberto Bautista Agut. Hiszpan właśnie w półfinale pokonał Tsongę, a rundę wcześniej Isnera [3]. W finale miał już ułatwione zadanie, bo jego chory przeciwnik Jack Sock skreczował po niespełna 30 minutach gry (Hiszpan prowadził 6:1, 1:0). Zmagający się z grypą Amerykanin wyprawę do Auckland i tak może zaliczyć jak najbardziej na plus. W drodze do finału pokonał m.in. turniejową "jedynkę" Ferrera i "czwórkę" Andersona. Niezadowoleni z Nowej Zelandii mogą natomiast wrócić rozstawieni w ASB Tennis Classic Paire [5] i Karlovic [7], którzy przegrywali z niżej notowanymi tenisistami. 

Na koniec oczywiście kilka słów o występach Polaków. Wszyscy swoje występy zaczynali w tym tygodniu od kwalifikacji i wszyscy na kwalifikacjach skończyli... Łukasz Kubot przegrał w drugiej rundzie w Sydney z Amerykaninem Alexandrem Sarkissianem, Urszula Radwańska na tym samym etapie nie sprostała w Hobart Richel Hogenkamp, a już w pierwszym meczu marzenia Kasi Piter o głównej drabince przerwała Laura Pous-Tio. Z Sydney szybko pożegnała się też Magda Linette, którą odprawiła z kwitkiem Lucie Hradecka. Występy singlowe = katastrofa. Po raz kolejny widać, że polski tenis to Agnieszka Radwańska i ... dłuuugo nic. A jak było w deblu? Poza Kubotem i Matkowskim, którzy w Sydney dotarli do półfinału przegrywając z późniejszymi mistrzami J.Murrayem i Soaresem, reszta delikatnie mówiąc nie zachwyciła. Klaudia Jans Ignacik z Laurą Siegemund wygrały tylko jeden mecz, a Alicja Rosolska z Gabrielą Dąbrowski pozostały bez zwycięstwa. Mam nadzieję, że polski początek sezonu w Australii to tzw. pierwsze koty za płoty i teraz w Melbourne wszyscy pokażą na co ich tak na prawdę stać.    

     











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz