Translate

czwartek, 24 marca 2016

Raz na wozie, raz pod wozem. Faworyci w kratkę, czyli popisy w Indian Wells.


























Indian Wells. To tu przez ostatnie dwa tygodnie znajdowała się mekka światowego tenisa. Największe gwiazdy oraz ci jeszcze nieopierzeni pretendenci do tytułów przyjechali na podbój Kalifornii. Jednym się udało, innym niekoniecznie. Zobaczmy jak to na prawdę było...  

W turnieju męskim idealnie sprawdziło się słynne powiedzenie wielkiej ikony angielskiego futbolu Gary'ego Linekera, który twierdził, że "Piłka nożna to taka gra, w której 22 mężczyzn biega za piłką, a na końcu i tak wygrywają Niemcy..." - oczywiście w pełni przekładając to na tenisowe podwórko. Turniej w Indian Wells, to obok Miami, jedyna impreza w kalendarzu ATP i WTA, w którym drabinka liczy 96 osób w grze pojedynczej, czym ustępuje jedynie Wielkim Szlemom. Na triumf w kalifornijskim słońcu było więc sporo chętnych, ale z wszelkich marzeń rywali skutecznie odarł Novak Djokovic. Dla mnie to jednak żadne zaskoczenie, bo Serb w ostatnim czasie nie ma sobie równych i chyba tylko najwięksi optymiści, a może nawet ci z pogranicza czystej fantastyki, mogliby widzieć w Indian Wells innego zwycięzce. Nole - rzecz jasna najwyżej rozstawiony w Kalifornii, co prawda rozpoczął występ od przegranego seta ze 134. na świecie amerykańskim kwalifikantem Bjornem Fratangelo, ale cały turniej zakończył w iście imponującym stylu, gromiąc w finale Milosa Raonica. Djokovic ustanowił też kolejny rekord - jako pierwszy tenisista w historii pięć razy schodził z kortu w Indian Wells niepokonany. Triumf na kalifornijskiej pustyni wywindował też Serba na pozycję lidera pod względem liczby zwycięstw w turniejach rangi ATP Masters 1000 - 27, choć na razie to miejsce dzieli jeszcze z Nadalem. Napisałem jeszcze, bo już w tym tygodniu trwa kolejny "tysięcznik", tym razem w Miami i odczuwam dziwne wrażenie, że po jego zakończeniu Novak w tej hierarchii będzie już panem absolutnym. 
Turniej w Indian Wells w wydaniu męskim przebiegał głównie pod dyktando faworytów. Największą wpadką była oczywiście przegrana wicelidera rankingu Murraya z Argentyńczykiem Delbonisem już w trzeciej rundzie. Dla jednych może sensacyjna, ale jak dla mnie niekoniecznie. Kalifornia nigdy jakoś specjalnie nie leżała Brytyjczykowi. Tylko raz zagrał tu w finale (w 2009 roku z Nadalem), a potrafił też przegrywać z Youngiem (2011 - 2. runda) czy Garcią-Lopezem (2012 - 2. runda). Pustynny klimat w Indian Wells to chyba nie szkocka bajka. Poza porażką Murraya było też kilka innych dość niespodziewanych rezultatów. Swoje inauguracyjne pojedynki przegrali m.in. Paire, Dimitrov, Klizan, Troicki, Kyrgios, Sousa, Bellucci, Cuevas czy Chardy. Na czwartej rundzie podbój Kalifornii zakończył rozstawiony z trójką Stan Wawrinka - lepszy od niego David Goffin. Znowu zaś błysnął talent Alexandra Zvereva. Młody Niemiec dotarł aż do czwartej rundy, w której dzielnie walczył z Nadalem, miał nawet piłkę meczową, ale doświadczenie Hiszpana tym razem wzięło górę. Jeśli Zverev będzie rozwijał się w takim tempie wróżę mu szybki awans do Top 10.

Turniej kobiet, w odróżnieniu od męskiego, obfitował w wiele zaskakujących wyników, począwszy od pierwszych rund, a kończąc na finale. Po tytuł dość niespodziewanie sięgnęła Victoria Azarenka, która w decydującym spotkaniu pokonała wielką Serenę Williams. To był zdecydowanie turniej Białorusinki, która na tronie w Indian Wells zasiadła po raz drugi (wcześniej w 2012 roku). Azarenka odniosła w Kalifornii czwarte zwycięstwo nad Williams, wcześniej triumfowała w Miami, Doha i Cincinnati. Za każdym razem był to decydujący pojedynek. Żadna inna aktywna tenisistka nie ma lepszego bilansu w finałowych starciach z liderką rankingu. Vika wraca na zwycięską ścieżkę, co dobrze wróży rywalizacji w WTA, bo większość aktualnych gwiazd nieco spuściła z tonu i widać wyraźny kryzys. W Indian Wells prawie połowa rozstawionych (14 na 32) nie przebrnęła swojego pierwszego meczu, wśród nich m.in. wiceliderka rankingu WTA Angelique Kerber i czwarta w nim Garbine Muguruza. Z bardzo dobrej strony pokazały się Karolina Pliskova i Agnieszka Radwańska - półfinalistki imprezy. Czeszka po dwóch nieudanych turniejach w Doha i ZEA nieco się odrodziła. Polka jest najrówniej grającą tenisistką w tym roku, nie schodzi poniżej półfinałów, dzięki czemu w najnowszej klasyfikacji będzie drugą rakietą świata. Znowu zadziwiła Daria Kasatkina. Młodziutka Rosjanka coraz odważniej wchodzi w świat dorosłego tenisa. W Indian Wells pokonała kolejną wysoko rozstawioną tenisistkę, tym razem Timeę Bacsinszky. Wygląda na to, że na skutek ostatnich wydarzeń, w rosyjskim kobiecym tenisie Kasatkina zaczyna symbolicznie przejmować pałeczkę... 
















środa, 9 marca 2016

Kolejny szturm młodzieży. Start Pucharu Davisa.

























Nastał marzec - idzie młodość. Tak można w skrócie opisać sytuację po pierwszym tygodniu trzeciego miesiąca rozgrywek WTA. W dwóch rozgrywanych w minionym tygodniu turniejach rangi International - w malezyjskim Kuala Lumpur i meksykańskim Monterrey - dominowały tenisistki urodzone po 1992 roku. Na osiem półfinalistek aż sześć ma poniżej 23 lat! Szczegóły poniżej.

W Kuala Lumpur dużo zaskoczeń, choć największe już drugiego dnia, kiedy to najwyżej rozstawiona Roberta Vinci przegrała inauguracyjny pojedynek z mało znaną Tajwanką Kai-Chen Chang. Los Włoszki podzieliły też inne rozstawione tenisistki: Annika Beck [4], Nao Hibino [5] i Saisai Zheng [8]. Na drugiej rundzie swój występ w Malezji zakończyła też Su-Wei Hsieh [7], a tylko krok dalej zaszła inna faworytka Sabine Lisicki [3]. Zaskoczyły natomiast Naomi Broady i Lin Zhu - półfinalistki BMW Malaysia Open. W finale zagrały młode gniewne współczesnego tenisa - Elina Svitolina i Eugenie Bouchard. W niemal trzygodzinnym maratonie lepsza okazała się Ukrainka. Dla Svitoliny to czwarty triumf w głównym cyklu, ale pierwszy pod wodzą słynnej Justin Henin. W nagrodę Ukrainka przesunie się w najnowszym zestawieniu na 14. miejsce - oczywiście najwyższe w karierze. Bouchard nie ma szczęścia w tegorocznych finałach, już po raz drugi w decydującym meczu musiała uznać wyższość rywalki (poprzednio przegrała w Hobart). Do trzech razy sztuka?

W drugim rozgrywanym w tym tygodniu turnieju jeszcze więcej niespodzianek. Z pewnością można powiedzieć, że to nie był dobry tydzień dla Włoszek. W Monterrey, najwyżej notowana była Sara Errani, ale i ona podobnie jak Vinci w Malezji, za dużo się nie nagrała. Odpadła w drugim meczu z młodą i zdolną Estonką Anett Kontaveit. Dużo poniżej oczekiwań wypadła też druga faworytka Caroline Wozniacki. Dunce nie udało się przebrnąć granicy ćwierćfinału, choć apetyty na pierwszy od roku triumf w głównym cyklu WTA były na pewno bardzo duże. Zawiodły też inne tenisistki z czołowej trzydziestki rankingu - Anastasia Pavlyuchenkova i Johanna Konta. W półfinałach, wzorem Kuala Lumpur, powiew młodości. Pierwszy raz w tej fazie turnieju zawitała Kontaveit, a trzeci finał w Meksyku chciała osiągnąć Garcia. Nie udało się jednak ani jednej ani drugiej. O tytuł w Monterrey zmierzyły się Kirsten Flipkens i Heather Watson. Górą Brytyjka, dla której to trzeci finał w karierze i co najważniejsze trzeci zwycięski. Skuteczność godna pozazdroszczenia.

























Początki marca to zwykle start Davis Cup-u. Nie inaczej było i w tym roku. Panowie rywalizowali o ćwierćfinał tych rozgrywek już po raz 105. W tym sezonie w Grupie Światowej znaleźli się obrońcy tytułu Brytyjczycy oraz ubiegłoroczni finaliści Belgowie, a także Francuzi, Kanadyjczycy, Czesi, Niemcy, Australijczycy, Amerykanie, Chorwaci, Serbowie, Japończycy, Kazachowie, Argentyńczycy, Włosi, Szwajcarzy i co najważniejsze po raz pierwszy w historii Polacy. Większość ekip wystawiła swoje najsilniejsze składy. Jedynie w szeregach Szwajcarów, Kanadyjczyków i Polaków zabrakło tych największych gwiazd, ale najczęściej z powodu kontuzji, czasami prawdziwej, a czasami udawanej... Do najlepszej ósemki awansowali Brytyjczycy, Serbowie, Włosi, Argentyńczycy, Francuzi, Czesi, Amerykanie i Chorwaci.

Na koniec standardowo kilka słów o występach Polaków. W singlu znowu nie mamy się czym chwalić. Paula Kania i Kasia Piter skończyły na kwalifikacjach w Monterrey i Kuala Lumpur. Magda Linette miała tym razem trudne zadanie, bo w Malezji przyszło jej grać mecz otwarcia z Sabine Lisicki. Magda miała swoje szanse w tie-breaku drugiego seta, w którym prowadziła już 5:1 (przegrała 5:7), ale jak się nie wykorzystuje takich okazji, to nie można myśleć o końcowym triumfie. W deblu Linette też nie poszło, ale i tu łatwo nie miała. Lepsze okazały się najwyżej rozstawione Chinki Liang/Wang. Dobrze zaprezentowała się za to Piter w parze z Zanevską, które w Malezji osiągnęły półfinał. W tej samej fazie, tyle że w Monterrey zagrały też Kania z Irigoyen. Podsumowując, w singlu stagnacja trwa, w deblu w końcu coś drgnęło...


















czwartek, 3 marca 2016

Carla Suarez Navarro i Dominic Thiem - bohaterowie lutego.















Skończył się luty, więc czas na wybór bohatera i bohaterki miesiąca. Z uwagi na brak turnieju wielkoszlemowego selekcja nie była wcale prosta, tak naprawdę zadecydowały niuanse, ale właśnie często takie małe szczegóły decydują o zwycięstwie w danym secie, meczu, czy turnieju. W kategorii mężczyzn wahałem się między dwoma tenisistami - Dominicem Thiemem i Pablo Cuevasem. Ostatecznie w moich typowaniach wygrał Thiem.
Młody Austriak rozpoczął luty na kontynencie Ameryki Południowej i na dzień dobry wygrał turniej 250 w Buenos Aires. Triumf, co prawda rodził się w bólach, bo cztery z pięciu rozegranych meczów kończyły się w trzech setach. Prawdziwą wisienką na torcie podczas występu Thiema w stolicy Argentyny było jednak półfinałowe zwycięstwo nad dotychczasowym hegemonem czerwonej mączki Rafaelem Nadalem, w dodatku po obronie piłki meczowej. Oprócz czwartego tytułu na ziemi 22-letni Austriak wywiózł z Argentyny jeszcze jedną cenną zdobycz - przerwał trwająca od 2008 roku hiszpańską dominację w Buenos Aires.
Prosto z Argentina Open Thiem udał się do oddalonego niemal 2 tys. dalej Rio de Janeiro. Tam dotarł do półfinału, w którym zatrzymał go znakomity Guido Pella. Ale Dominic znowu pokazał pazur. W ćwierćfinale wyeliminował ubiegłorocznego mistrza Davida Ferrera. I tak oto w ciągu kilku dni austriacki młokos ograł dwóch najwybitniejszych hiszpańskich specjalistów od gry na mączce ostatnich lat.
Kumulacją popisowych występów Thiema podczas lutowych zmagań był sukces w Acapulco. Dominic zgarnął drugi skalp w miesiącu, ale najcenniejszy, bo najwyższy rangą - ATP World Tour 500. Poza tym pierwszy na korcie twardym. Austriak wyrasta na groźnego tenisistę nawet dla tych najlepszych. No może poza Djokovicem, ale ten obecnie gra w zupełnie innej lidze. W najnowszym rankingu ATP Thiem zajmuje najwyższe w karierze 14. miejsce, a w zestawieniu Race to London awansował na trzecią lokatę, tuż za Djokovica i Murraya.

Spory awans, tyle że w klasyfikacji kobiet zanotowała też moja bohaterka miesiąca Carla Suarez Navarro. Hiszpanka po zwycięstwie w Doha przesunęła się z 11. na 6. (najwyższą w karierze) pozycję w hierarchii WTA. W bogatym Katarze wystąpiła niemal cała elita kobiecego tenisa. Zabrakło jedynie Sereny Williams i Marii Sharapovej, które w tym czasie przygotowywały się na ... wielką galę rozdania Oscarów. Carla od początku turnieju grała niezły tenis, co prawda w drodze po tytuł pokonała tylko jedną zawodniczkę z Top 10 (niestety była to Agnieszka Radwańska), ale całą swoją postawą w pełni zasłużyła na ten sukces. Odnoszę wrażenie, że Hiszpanka jest tenisistką bardzo niedocenianą, stąd też bardzo się cieszę, że w końcu udało jej się ugrać coś większego. Do tej pory Suarez raziła nieskutecznością w decydujących meczach. Na dziewięć szans zdołała upolować raptem jeden turniej i to tej najniższej rangi International w portugalskim Oeiras. Dlatego też to właśnie jej, jak żadnej innej tenisistce należy się tak cenne zwycięstwo.